Recenzja filmu

Rekiny wojny (2016)
Todd Phillips
Jonah Hill
Miles Teller

Fachowa robota

Ten dwugodzinny rollercoaster zostawia po sobie tylko aprobatywne wrażenia. I choć nie ma w sobie nic wybitnego, to nie ma też w sobie kiczu. Lepiej obrać pozornie niższy pułap i go
Prawdziwym zawodowcom problemy może i się przytrafiają, ale nigdy nie są długofalowe. Przykład? Jeśli transportu nie da się przewieźć bezpośrednio do Iraku, zawsze można wyszukać na mapie pobliskie państwo o nazwie Jordania i przewieźć do niego całe zaopatrzenie. Jeśli i tam pojawią się komplikacje, zawsze można osobiście polecieć na Bliski Wschód i dobić targu posługując się jedenastoletnim tłumaczem. Jeśli kontrola na granicy nie chce cię przepuścić, zawsze można przekupić ją paczką papierosów. Na tym zabawa się nie kończy.

Najnowszy film reżysera trylogii "Kac Vegas" jest przeładowanym pozytywnymi emocjami kinem akcji, trzymającym równe tempo od początku do końca. Jego głównym punktem konstrukcyjnym jest dosyć banalne przesłanie, mówiące o tym, że każdej przeszkodzie można sprostać. Wystarczy tylko pogłówkować. Efraim Diveroli i David Packouz, w których wciela się rewelacyjny duet Hill-Teller, to jedni z najciekawszych bohaterów kina letniego od lat. Ich bezpośrednie interakcje, a także kolejne poczynania, stanowiące uporządkowany ciąg przyczynowo-skutkowy, ogląda się z dawno niespotykaną przyjemnością.



Wbrew temu, co sugeruje polski tytuł, tytułowe "Rekiny wojny" wcale nie są drapieżne. Śmiało można do nich podejść, śmiało można je polubić. Potrafią wybuchnąć gniewem, krzyknąć głośniej bądź rzucić czymś, ale wszystko pozostaje utrzymane w zabawnej, miłej dla oka i ucha konwencji. Todd Phillips nie szuka poważnych momentów, nie szuka ludzkiego dramatu, nie szuka przewrotu światopoglądowego. On tego nie potrzebuje. W zupełności wystarczają mu proste środki – wymiana spojrzeń między bohaterami, tępy dowcip, a także stopklatki, szybkie zmiany kadrów, dynamiczna muzyka, czy wizualizacje na ekranie. To właśnie ten najprostszy z dostępnych na rynku humor jest machiną napędzającą kolejne akty filmu. Co z tego, że nie ma w tym żadnego głębszego przesłania. Tu nie o to chodzi.

Owszem, każdy film tego pokroju potrzebuje zwolnienia, nawet chwilowego zatrzymania, ale tylko po to, by po chwili wrzucić jeszcze wyższy bieg. W "Rekinach" taką przekładką jest coraz bardziej komplikująca się sytuacja rodzinna Packouza. Jest smutny moment spędzenia świąt w Albanii, jest machanie do córeczki przez Skype’a. Wcale nie jest to jednak nieudolna próba chwycenia widza za serce. Phillips wie, że przy tak obranym przez siebie kursie taki dramat spaliłby się na wiór. Jest to tylko i wyłącznie punkt oczekiwania do wystrzału, do kolejnej dynamizacji akcji. Szybko więc nasze zainteresowanie przenosi się na inny cel, niedociągnięcia i ewentualne rozwiązłości fabularne same się maskują i nie zmuszają nas do ich wytykania. Reżyser przypomina w tych działaniach głównych bohaterów i to, o czym wspomniałem na początku – profesjonalista w swoim fachu nie popełnia błędów, z których nie wybrnie. I ja to kupuję.



Ten dwugodzinny rollercoaster zostawia po sobie tylko aprobatywne wrażenia. I choć nie ma w sobie nic wybitnego, to nie ma też w sobie kiczu. Lepiej obrać pozornie niższy pułap i go podręcznikowo sfinalizować, niż próbować się wspiąć na wyżyny i upaść z hukiem. Twórcy "Rekinów" zrealizowali swoje dzieło tak, jak powinni i chwała im za to. Ustawiajcie się w kolejce do kina.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Nie popieramy wojny, popieramy zysk", tłumaczą się przed nami – ale i przed samymi sobą – bohaterowie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones