Recenzja filmu

Jack: Pogromca olbrzymów (2013)
Bryan Singer
Jerzy Dominik
Nicholas Hoult
Eleanor Tomlinson

Fasolowa wojna

Fabuła biegnie torem lekkiego, niezobowiązującego kina fantasy i nie ma w niej miejsca ani na gatunkowy rewizjonizm, ani na jakieś narracyjne eksperymenty. Ogląda się to przyjemnie. Spora w tym
Tradycja swoje, Hollywood swoje. W nowym filmie Bryana Singera do jednego kotła zostają wrzucone dwie klasyczne opowieści: siedemnastowieczna baśń "Jack The Giant Killer" o zdobywającym sławę tytułowego "zabójcy olbrzymów" synu rolnika z czasów arturiańskich, a także jej anglosaska parafraza - znana również nad Wisłą bajka o Jasiu i magicznej fasoli. Nieco starsze dzieciaki i zwolennicy wysokobudżetowego kina familijnego najpewniej zasmakują w tej miksturze. Spać spokojnie będą również entuzjaści techniki performance capture. Gwiazdy całej produkcji, wspaniale zaprojektowane i wykonane olbrzymy, mogą uścisnąć łapska trollom z "Hobbita".

Na miejscu zahukanego wieśniaka - wygadany i spragniony przygód Jack (Nicholas Hoult). Zamiast pojedynczego olbrzyma - cały legion "potomków Goliata". Była sięgająca nieba łodyga, kiełkująca z ziarna magicznej fasoli? Teraz mamy monstrualną, zieloną wieżę z pnącz, gałęzi i lian. Gdzieś tam zapodziała się jeszcze księżniczka w opałach (Eleanor Tomlinson), chwacka drużyna rycerzy pod wodzą niejakiego Elmonta (Ewan McGregor) oraz magiczna korona, dająca moc kontrolowania olbrzymiej rasy - na tę ostatnią chrapkę ma nikczemny Lord Roderick (Stanley Tucci). Fabuła biegnie torem lekkiego, niezobowiązującego kina fantasy i nie ma w niej miejsca ani na gatunkowy rewizjonizm, ani na jakieś narracyjne eksperymenty. Średnia baśniowa, ale ogląda się przyjemnie. Spora w tym zasługa bezbłędnie dobranych aktorów: McGregor, Tucci oraz wyborny Ian McShane bawią się swoimi rolami, jednak nie szarżują. Bezpretensjonalnie wypadają również Hoult i Tomlinson, choć ta ostatnia cierpi na brak ekranowej charyzmy.

Mając na uwadze obecne trendy w popkulturze, chciałoby się jednak, żeby reżyser troszkę ten świat "ubrudził", jakoś przetasował motywacje postaci albo chociaż nadał opowieści nieco wyrazistego, wizualnego charakteru. Same efekty specjalne - nawet te z najwyższej półki - to nie wszystko. Widać to doskonale w scenach podróży bohaterów do krainy zamieszkałej przez olbrzymy, a także podczas późniejszych perypetii w sercu ich królestwa. Wszystkie chwyty wydają się podpatrzone, zapośredniczone (głównie w tolkienowskiej sadze), a że Singerowi brakuje doświadczenia w tym szlachetnym gatunku, wypadają po prostu mdło. Lepiej jest, gdy reżyser uderza w tony humorystyczne. Sceny z dłubiącym w nochalu, olbrzymim kucharzem oraz festynem zorganizowanym u podnóża gigantycznej łodygi mają w sobie odpowiednią, komediową siłę.

Efektowny finał rekompensuje większość wad i łączy to, co najlepsze w tradycjach bohaterskiego fantasy oraz mrocznej baśni. Przede wszystkim zaś polemizuje z nobilitującym pragmatyzmem, oryginalnym morałem. Jaś, który najpierw okradł giganta z cennego dobytku (magicznej harfy i kury znoszącej złote jaja), a podczas ucieczki z premedytacją go uśmiercił, w nowej wersji okazuje się jednak porządniejszym gościem. Takie cuda tylko w Fabryce Snów.
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W opowieści będącej pierwowzorem filmu Jaś wymienia krowę na nasiona magicznej fasoli (z pewnością nie... czytaj więcej
Baśnie to taki wdzięczny temat, a do tego prawdziwa kopalnia pomysłów i możliwości, zaś rozwój kina i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones