Recenzja filmu

Piąta władza (2013)
Bill Condon
Benedict Cumberbatch
Daniel Brühl

Film o kłamstwie oparty na kłamstwie

Ciężko jest nakręcić dobry film biograficzny. Doskonale przekonał się o tym Bill Condon, który próbował zmierzyć się z niełatwym tematem jednego z największych przecieków informacji w historii
Ciężko jest nakręcić dobry film biograficzny. Doskonale przekonał się o tym Bill Condon, który próbował zmierzyć się z niełatwym tematem jednego z największych przecieków informacji w historii świata. Jeszcze gorzej gdy sprawa dotyczy tematu sprzed zaledwie kilku lat, o której cały czas jest głośno. Condon nie podołał zadaniu i stworzył film po prostu słaby.



Historia Wikileaks i kontrowersyjnego założyciela Juliana Assange jest powszechnie znana. Zawsze w takich sprawach istnieją dwie strony barykady. Reżyser z pełną premedytacją opowiedział się za jedną z nich. "Piąta władza" oparta jest na dwóch książkach, które są, delikatnie mówiąc, mocno nieprzychylne Assage’owi. Sam ten fakt przekreśla film jako biograficzny, chociaż jako film fabularny aż taki zły nie jest. Szkoda jednak, że założyciel Wikileaks został pokazany w jednoznaczny sposób. W obrazie brakuje pewnych wątków, z którymi widz może się zapoznać w internecie. Nie wspominam już o licznych przekłamaniach czy niedomówieniach. Bill Condon nie starał się niczego wytłumaczyć, wyjaśnić ekscentryczną osobę Juliana Assange'a. Stanął w roli komentatora, choć wygłaszane przez niego tezy nie są jego własnością. Sam założyciel Wikileaks celnie podsumował obraz, mówiąc, że jest to film o kłamstwie oparty na kłamstwie. Ciężko się z tym nie zgodzić. Propaganda jest widoczna aż za bardzo, a reżyser próbuje nam wmówić, że Assange to zła osoba z wybujałym ego. Choć przyznaje, że informacyjna rewolucja była ważna i zmieni dotychczasowe dziennikarstwo, które zresztą Condon stara się w filmie bronić.

Na szczęście widz z obrazu może dowiedzieć się kilku kwestii związanych z Wikileaks. "Piąta władza" skupia się przede wszystkich na przedstawieniu nam wspomnianego już Assange’a oraz Daniela Berga – drugiego z ojców stojących za sukcesem Wikileaks. Dlatego może to historia mało ciekawa. Film balansuje na granicy między kinem hakerskim, zresztą czerpiący inspirację z klasyki gatunku – filmu "Hakerzy", oraz produkcjami biograficznymi jak mało udany "Jobs". Obraz miejscami staje się niewiarygodny przez całą tę hakerską otoczkę. Jakoś trzeba było skomercjalizować film, ale ten zabieg zupełnie nie wyszedł. Condon sam nie wiedział, do kogo ma być skierowana jego produkcja. Przez co eksperymentuje z konwencją, a i tak nie znajduje złotego środka.



Jedynym plusem jest całkiem nieźle poprowadzony wątek kryminalny. Tempo akcji przyśpiesza, a na ekranie dzieje się wystarczająco wiele, żeby widz się przebudził i dotrwał do napisów końcowych. To śmieszne, że w filmie uchodzący za biograficzny, najciekawsze jest to, co powinno stanowić jedynie tło całej opowieści. Ale tak to jest, jak bazuje się na słabych źródłach. Ciężko nie wspomnieć o roli Benedicta Cumberbatcha, który jednak nie zachwyca, ale aktor próbował zaangażować się w graną postać. Dużo lepiej wypadł Daniel Brühl, którego skądinąd widzimy całkiem sporo na ekranie. Nie wybija się ponad normę, ale czasem można zapomnieć, że to tylko aktor. Szkoda, że to on jest tym drugim.

Nie powinna dziwić porażka finansowa filmu. To po prostu słaba produkcja. Można doszukiwać się tu czegoś więcej, ale obraz nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Jak można kręcić film biograficzny i jednocześnie komentować przedstawiane w nim wydarzenia? Bill Condon powinien zastanowić się, co chce tą produkcją przekazać, bo niestety nakręcił obraz, który nie skłania widza do zapoznania się z tematem. A to tylko świadczy, że to kiepski film.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jak potężną i niszczycielską siłą dysponuje internet, świadczyć może głośna sprawa twórcy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones