Recenzja filmu

Krwawe walentynki (2009)
Patrick Lussier
Jensen Ackles
Jaime King

Flaki zamiast pralinek

Rzadko zdarza się, aby nabite na kilof oko wyskakujące z czerepu przygłupiego nastolatka spozierało na nas wprost z ekranu.
Jak wszyscy fani horroru wiedzą, nie ma nic przyjemniejszego niż czerwone pikające serduszko spływające soczystą posoką. Kiedy posoka chlapie nam na twarz wprost z ekranu, to jest właśnie to, co wszystkie walentynkowe misie pysie lubią najbardziej. A że jest już po Walentynkach, tym milej będzie strzepywać z siebie wnętrzności wyszarpywane kilofem psychopaty w masce górniczej. Jeśli ktoś oczekuje wyrafinowanej fabuły, to pomylił seanse. Umówmy się, że tę ostatnią  to mają mieć filmy 2D. W 3D nawet pływające przez 70 minut w nudnym filmie walenie, motorówki inne takie robią wrażenie, a co dopiero krwawy i sprawnie zrobiony z myślą o tej technologii slasher. Po średnio udanej, delikatnie mówiąc, "Bliźnie 3D", w której w trójwymiarze były głównie napisy, a aktorzy i orkiestrujący cała tę żenująco amatorską rzeźnię reżyser zdawali się pochodzić z zupełnie innego wymiaru, "Walentynki 3D" to prawdziwa petarda. Historia pewnego psychopaty w górniczym stroju to także ukłon w stronę kina lat 80. i 90. Każdy, kto pamięta tamte czasy, wzruszy się na „Walentynkach” nieuchronnie. Komercyjny sukces filmu Lussiera, a przede wszystkim "Uprowadzonej", pokazują, że wciąż jest wielkie zapotrzebowanie na solidne, bezpretensjonalne i szlachetnie proste  kino klasy B. Fabuła "Walentynek" jest prosta jak budowa cepa. Wszystko kręci się wokół feralnych wydarzeń w kopalni, które raz na zawsze zmieniły oblicze pewnego sennego miasteczka. Nie ma co się jednak nad fabułą specjalnie rozwodzić, jest ona bowiem sztampowa. Mamy psychopatę z kilofem i grupę bohaterów, których łączy wspólna historia. Wraz z upływem czasu kilof staje się coraz bardziej lepki od krwi, a mieszkańców miasteczka ubywa. Mimo że w ciągu dziesięciu pierwszych  minut twórcy przenoszą akcje dwa razy w czasie, bynajmniej nie wpływa to na logikę wydarzeń. Bo logika jest tu oczywista: siekać, siekać i jeszcze raz siekać. A przecież  o to właśnie w slasherach klasy B chodzi. O ile "Krwawe walentynki" oglądałoby się przyjemnie w 2D, to w trójwymiarze jest to dla fanów grozy prawie że rewelacja. Mówię "prawie", bowiem filmowi  nie udaje się utrzymać tempa, które w połowie po prostu siada. Pierwsze 40 minut to jednak pierwszorzędna masakra, w której krew, wnętrzności i inne podroby chlapią z ekranu na widza, aż miło. W końcu rzadko zdarza się, aby nabite na kilof oko wyskakujące z czerepu przygłupiego nastolatka spozierało na nas wprost z ekranu. I tak właśnie powinna wyglądać dobra rzeźnia w trójwymiarze.  Resumując, naprawdę dobra, bezpretensjonalna i co najważniejsze krwawa zabawa.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ostatnimi czasy wróciła moda na kino trójwymiarowe, które niegdyś święciło triumfy jako rozrywka, może... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones