Recenzja filmu

Hiszpanka (2014)
Łukasz Barczyk
Crispin Glover
Artur Krajewski

Funkadelic

"Hiszpanka" to film, w którym gatunkowe tropy pożenione są z artystyczną pretensją, w którym sensacja idzie w parze z ambicją, w którym wszystkiego jest za dużo. Od przybytku głowa nie boli,
Jest w "Hiszpance" takie ujęcie. Pokój hotelowy, seans spirytystyczny, uczestnicy siedzą przy stole, wywołują duchy. Kamera wiruje wokół nich, coraz szybciej i szybciej, a nam kręci się w głowie, coraz bardziej i bardziej. To niezła scena, popis kunsztu operatorskiego Kariny Kleszczewskiej, popis reżyserskiego przepychu, jaki uwielbia Łukasz Barczyk. To też poniekąd "Hiszpanka" w pigułce. Film, w którym gatunkowe tropy pożenione są z artystyczną pretensją, w którym sensacja idzie w parze z ambicją, w którym wszystkiego jest za dużo. Od przybytku głowa nie boli, ale od przesytu już tak. Nie można odmówić Barczykowi, że mierzy wysoko. Więcej tu jednak dobrych chęci niż dobrego kina.



Intrygujących pomysłów co prawda w "Hiszpance" nie brakuje. Przyklasnąć trzeba choćby próbie opowiedzenia o historii nie poprzez fakty, a przez fantazję. Tak jak Jan Komasa, który w "Mieście 44" zrobił z powstania warszawskiego młodzieżowe widowisko, tak Barczyk próbuje ugryźć podręcznikowy epizod - w tym wypadku powstanie wielkopolskie - w iście niepodręcznikowy sposób. Reżyser niby pokazuje nam powolne rozkręcanie się powstańczych trybików: tajne spotkania, konspiracyjne narady, zbieranie sił. W centrum fabuły umieszcza jednak konflikt cokolwiek sensacyjny, żeby nie powiedzieć: szmirowaty. Będący na usługach pruskiej armii demoniczny doktor Abuse (Crispin Glover) przypuszcza mentalny atak na wracającego do kraju pianistę i polityka Ignacego Paderewskiego (Jan Frycz). Grupka okultystów, którym leży na sercu los Polski, zwraca się zatem o pomoc do innego specjalisty od spraw tajemnych, niejakiego Funka (Artur Krajewski). Rozpoczyna się psychodeliczny pojedynek między dwoma mediami. Stawką jest Ojczyzna.



 Film "okazyjny", w którym od celebrowania danej okazji i odhaczania kolejnych patriotycznych obowiązków ważniejszy jest czysty filmowy eksces? Okultyzm, duchy i dziwne ujęcia zamiast pochodu nazwisk, faktów i ukłonów? Brzmi to dobrze. "Hiszpanka" jest próbą zrobienia kina szalonego, gdzie granice konwencji oraz dobrego smaku są przekraczane, fajerwerki autorskiej inwencji konkurują z fajerwerkami próżności, a gdzieś, pośród całego tego amoku i histerii, ma objawić się Wielka Sztuka. Takie rzeczy ogląda się u nas zazwyczaj na retrospektywach, na festiwalach, z wypiekami na twarzy, z radością. I zazdrością - że w Polsce się takich filmów nie robi ("już nie robi" albo "po prostu nie robi" - zależy, co kto myśli o Żuławskim). Barczyk od zawsze celował w wizjonerstwo, choć nieco zbyt uzależniał się od cudzych wizji: duńskiej Dogmy w "Patrzę na ciebie, Marysiu", Wong Kar-Waia w telewizyjnym "Na południe od granicy", Lyncha w "Nieruchomym poruszycielu". Tylko, że tutaj nic się jakoś nie objawia.
 

 
Może chociaż idea jest szczytna? Barczyk bierze na warsztat rozmaite inkarnacje polskości. Jest romantyzm: wywoływanie duchów, powstańczy zryw, Paderewski jako mickiewiczowsko-szopenowski wieszcz, miłość między szlachetną niewiastą (Patrycja Ziółkowska) a chłopcem pięknym i młodym (Jakub Gierszał). Jest biegun przeciwny: wyrażone przez przemysłowca-pozytywistę Ceglarskiego (Jan Peszek) marzenie o idyllicznej Polsce, w której narodowa biel i czerwień symbolizować powinna truskawki ze śmietaną. A cały ten historyczno-społeczny ambaras wzięty jest jeszcze w witkacowski nawias teatralności, absurdu i groteski. Ale ze starcia sprzeczności nie tworzy się nowa jakość, sprzeczności się tylko multiplikują. Barczyk nie ma pomysłu na polską historię, po prostu mówi na raz dużo różnych rzeczy - i to w kilku językach, z różnymi akcentami, z pomocą międzynarodowej obsady. Nie analizuje, nie syntetyzuje. Przy tym jest śmiertelnie poważny, choć jest w filmie kilka przebłysków humoru, głównie za sprawą Peszka. Ale już wypowiedziana właśnie przez tego aktora idea - mierzona chyba na motto "Hiszpanki" - nie brzmi zbyt wiarygodnie w ustach reżysera, który z upojeniem babra się w transgresjach, a od truskawek i śmietany zdecydowanie woli krew i spermę.



To raz. Dwa: barokowe zawijasy, emfatyczna gra aktorska, popisowe ujęcia, mnożenie symboli (lustra, lustra) i podkreślanie umowności (rama snu, nie-snu) wchodzi w drogę samej historii. Bohaterowie są tu płascy, a intryga niepotrzebnie zamotana. I nie wszystkie niejasności wynikają z odrzucenia realistycznej konwencji. Przykład? Rudolf Funk, żydowski spec od spraw nadprzyrodzonych, najpierw jest nieprzejednany i żąda za swoje usługi wysokiego wynagrodzenia, potem jednak pomaga powstańcom bezinteresownie, w zasadzie nie wiadomo czemu. Skoro fabułą nie sposób ekscytować się na prostym poziomie "śledzenia historii", pozostaje jeszcze intertekstualna zabawa w wyłapywanie cytatów, bardziej lub mniej celowych. Crispin Glover w złowieszczych czarnych rękawiczkach niczym Darth Vader koryguje sceptycznego pruskiego oficera, który wątpi w jego umiejętności. Paderewski jak Walter White z uporem maniaka ugania się za muchą. Gdzieś tam żartobliwie nawiązuje się do Kubricka, gdzieś tam pobrzmiewają echa niemieckiego ekspresjonizmu. Wszystko ładnie. Pytanie tylko, czy służy to czemuś więcej niż prestidigitatorskiej sztuczce odwrócenia uwagi widza od faktu, że król jest nagi.  


 
"Megaprodukcja roku", głosi plakat. Może i jest "na bogato", ale efekty specjalne nie powalają - nawet jeśli założymy, że sztuczność była zamierzona. "Filmowe arcydzieło",  "historia, która przekracza granice wyobraźni", czytamy dalej. To agresywne samochwalstwo jakoś łączy się ze strategią autorską Barczyka, w zasadzie zastraszającego widza do posłuszeństwa: "Nie rozumiesz? - Toś niegodzien". Trochę jak Paderewski w wersji Frycza, oburzający się na słuchacza koncertu, który nie dość, że rozsiadł się nonszalancko, to jeszcze jako jedyny nie wstał, by bić brawo. Trochę jak złowieszczy doktor o znaczącym nazwisku Abuse ("urągać, poniewierać, mieszać z błotem"), manipulujący umysłami maluczkich. A widz z kina wychodzi faktycznie "abused".  
 
 
 
 
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Chociaż z polskim kinem nie jest ostatnimi czasy najgorzej, to na trącące oksymoronem hasło "polska... czytaj więcej
Dziwny to film. Niełatwo go zaszufladkować, odpowiednio zdefiniować. Z jednej strony ambitna... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones