Recenzja filmu

Goryl Śnieżek w Barcelonie (2011)
Andrés G. Schaer
Dariusz Błażejewski
Claudia Abate
Pere Ponce

Grzeczna lekcja tolerancji

To pocieszna historia dla najmłodszych widzów. Opowiedziana zaledwie poprawnie i niezbyt śmieszna, ale całkiem pouczająca.
Choć twórcy polskiej wersji językowej próbują przerobić "Śnieżka…", by również dorośli znaleźli w nim coś dla siebie (ironiczne żarty, nawiązania do popularnych internetowych memów), hiszpański film uparcie stacza się w stronę familijnej rozrywki. I słusznie. Bo opowieść o gorylu-odmieńcu to nie żaden nowy "Shrek" czy "Kot w butach" iskrzący się niegrzecznym humorem, ale pocieszna historia dla najmłodszych widzów. Opowiedziana zaledwie poprawnie i niezbyt śmieszna, ale całkiem pouczająca.

Od dnia narodzin miał przechlapane. Za bardzo wyróżniał się w afrykańskiej dżungli. Bo kto widział kiedy białego goryla? Śnieżkowi pisany jest los wyrzutka – jest albinosem zupełnie niepodobnym do jakiegokolwiek innego przedstawiciela swojego gatunku. Na tym nie kończy się seria nieszczęść dotykających małego gorylątka – ojciec nie potrafi go zaakceptować, a kochająca matka ginie z rąk myśliwych. Pojmany przez nich Śnieżek trafia do Barcelony, gdzie w ogrodzie zoologicznym ma dołączyć do swych pobratymców. Sęk w tym, że także tutaj nie wszyscy patrzą na niego przychylnym okiem.

Takich jak on widzieliśmy wielu, familijne kino lubi bowiem wyrzutków. Opowiadając historię odmieńca, twórcy dziecięcych opowieści potrafią zasiać w umysłach małych widzów ziarno tolerancji, uczyć, że inny nie znaczy gorszy, a w różnorodności tkwi siła i piękno. Dorosłych widzów podobne pouczenia muszą drażnić, ale w familijnym kinie mają do spełnienia ważną funkcję. Nie inaczej jest w przypadku "Śnieżka…", który męczy nachalnym dydaktyzmem, ale robi to w słusznej sprawie. Stworzona przez Andrésa G. Schaera, autora niezbyt szczęśliwych "Mysich agentów", opowieść o małym gorylu, który musi dojrzeć do zaakceptowania własnej odmienności, to boleśnie przewidywalna lekcja tolerancji. Lekcja, którą przyjąć mogą jedynie młodzi widzowie. Starszych z pewnością odstręczy natarczywy ton twórców i natłok do reszty zgranych fabularnych klisz.  

O ile pod względem filmowej techniki hiszpański film broni się jako tako, a połączenie animacji z kinem aktorskim odbywa się bez wielkich zgrzytów, o tyle sam sposób opowiadania razi uproszczeniami. Próżno tu oczekiwać jakiegokolwiek elementu zaskoczenia, nieprzewidywalności czy przełamywania konwencji. W "Śnieżku…" wszystko odbywa się "po bożemu", a zatem nudno i rozczarowująco, a kino przygodowe zbyt często ustępuje miejsca romantycznej komedii.

Zawodzą także autorzy polskiej wersji językowej. Dowcipy o "Koko Euro Spoko" i mięsnym jeżu nikogo raczej nie rozbawią, a próba uwspółcześniania opowiadanej historii przez wplatanie w nią m.in. nazwiska Artura Boruca jest po prostu absurdalna (akcja filmu toczy się w latach 60. minionego wieku, kilkanaście lat przed narodzinami naszego bramkarza). Próbując dostosować film Schaera do wymogów dorosłej publiczności, jej polscy reżyserzy przegrywają, a całości nie ratują nawet Cezary Pazura i Jarosław Boberek, naprawdę znakomici specjaliści od dubbingu. Nie oznacza to jednak, że dla najmłodszych widzów spotkanie z "Śnieżkiem…" będzie równie rozczarowujące. Dziecięca widownia może się bowiem poczuć dopieszczona slapstickowym humorem wplecionym w budującą, a nieskomplikowana historię. Taką, która uczy i bawi. Choć trochę nudzi.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones