Recenzja filmu

Jupiter: Intronizacja (2015)
Lilly Wachowski
Lana Wachowski
Mila Kunis
Channing Tatum

Gwiezdny Matrix

"'Jupiter: Intronizacja' to film pozszywany z kawałków zapożyczonych od innych produkcji, trochę na zasadzie zadowolenia każdego, nawet najbardziej wybrednego widza (...). Nowy twór Wachowskich
Co przychodzi na myśl większości kinomanów na dźwięk wypowiedzianego na głos nazwiska "Wachowski"? Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, iż to właśnie "Matrix" pojawi się w myślach widza jako pierwsza produkcja kojarzona z utalentowanym rodzeństwem. Złośliwi zaś dodadzą, iż potem następuje czarna dziura połączona z twórczą niemocą... O ile takowe twierdzenie jest mocno krzywdzące dla dwójki reżyserów, tak kryje się w nim ziarnko prawdy. Jakby nie patrzeć, kolejne części cyberpunkowej trylogii nie dorastały pierwowzorowi do pięt, zaś następne dzieła okazywały się mocnym rozczarowaniem dla fanów czekających na mocne uderzenie. Miłym wyjątkiem był film "V jak Vendetta", który jednak rozbudził tylko nadzieję kinomanów. Nadziei owej w żaden sposób nie był w stanie zaś zaspokoić "Speed Racer", który oferował feerię barw w familijnej otoczce... i niewiele więcej. Dopiero niedawny "Atlas chmur" wziął się za bary z ambitniejszą literaturą, co zresztą okazało się być dla produkcji bronią obosieczną. W zalewie imponujących scenografii i kostiumów, niknęła gdzieś fabularna nić utkana z wielu historii dziejących się na przestrzeni wieków. Papierowy protoplasta wydany pod tym samym tytułem zyskał niechlubne miano "książki niemożliwej do sfilmowania", którą to tezę na poły skutecznie próbowało obalić rodzeństwo Wachowskich.



Przenieśmy się jednak o dwa lata do przodu, mianowicie do roku pańskiego 2014. Po buńczucznych zapowiedziach i doniesieniach z planu mega-produkcji "Jupiter: Intronizacja" wywnioskować szło, iż Wachowscy próbują stworzyć kolejne przełomowe dzieło. Trailer zdawał się jedynie potwierdzać epickość filmu, ukazując masę efektów specjalnych oraz rozbudowane uniwersum. Z materiałów prasowych wyłaniał się obraz spektakularnego widowiska skrojonego na skalę kosmicznej epopei. "Nic na siłę", prawiło stare porzekadło... W przypadku "Jupiter: Intronizacji", owa maksyma nie mogłaby być bliższa prawdy, bowiem dzieło Wachowskich nosi wszelkie znamiona tytułu kreowanego na wiekopomny kinematograficzny majstersztyk, jednak efekt końcowy jest daleki od powalającego.



Jupiter Jones (Mila Kunis) to młoda dziewczyna, której kolejne dni mijają na sprzątaniu domów bogatych osobników. Piękna nastolatka należy do rodziny rosyjskich imigrantów, którzy przybyli do Stanów Zjednoczonych za chlebem i dobrobytem. Nic nie wskazuje na to, by Jupiter była stworzona do wyższych celów... do czasu. Pewnego dnia do Chicago przybywa Caine Wise (Channing Tatum), były zwiadowca wojskowy będący krzyżówką genetyczną o niesamowitej sprawności fizycznej. Okazuje się, iż albinos ma za zadanie odszukać młodą Jonesównę, w żyłach której płynie królewska krew. Dziewczyna mimowolnie wplątuje się w międzygalaktyczną konfrontację między zwaśnionymi rodami, zaś od rozstrzygnięcia sporu zależeć będą losy całej ludzkości...



Pomimo wszelkich kontrowersji związanych z życiem osobistym Lany Wachowski, szczerze kibicuję dwójce zapalonych filmowców w ich drodze do powtórzenia sukcesu pierwszego "Matrixa". Niestety, ówcześni wizjonerzy wielkiego ekranu obecnie zatracili chyba umiejętność odpowiedniego balansowania pomiędzy spektakularnymi scenami akcji, pozornie prostą historią i filozoficzną głębią, skutkiem czego są produkcje typu recenzowany właśnie "Jupiter: Intronizacja". Widać, iż Wachowscy próbowali nakręcić film na temat którego można by pisać opasłe prace doktorskie. Wrażenie robi skala planetarnych zmagań, obejmująca zarówno Wietrzne miasto jak i pozaziemskie ciała niebieskie; gwarantowany opad szczęki powodują również dopieszczone efekty komputerowe i dynamiczne sekwencje starć. Ba, w niektórych dialogach udało się nawet wpleść głębsze przesłanie, odnosząc się również do teorii reinkarnacji stanowiącej podwaliny wcześniejszego "Atlasu chmur". Szkoda jedynie, iż "co jest do wszystkiego, to jest do niczego", co w przypadku najnowszego dzieła słynnego rodzeństwa widać jak na dłoni.



"Jupiter: Intronizacja" to film pozszywany z kawałków zapożyczonych od innych produkcji, trochę na zasadzie zadowolenia każdego, nawet najbardziej wybrednego widza. Oczywiście pierwszy "Matrix" również czerpał garściami z innych tytułów, przede wszystkim bazując na książkach i komiksach, niemniej robił to z niesamowitą gracją i wdziękiem. Nowy twór Wachowskich zaś przypomina topornego Frankensteina z resztkami dawnego uroku osobistego. W "Jupiterze: Intronizacji" znajdziemy niemal wszystkie elementy, których moglibyśmy sobie zażyczyć. Seans ukazuje opowieść o ziemskim Kopciuszku wdającym się w międzygatunkowy i międzyklasowy romans; trzon fabuły oscyluje wokół gwiezdnej epopei będącej krzyżówką "Gwiezdnych wojen" z "Dynastią", zaś sceny pojedynków to popkulturowy miszmasz serwujący motywy z różnych odnóg kina science-fiction. Szkoda jedynie, iż poprzez korzystanie z utartych schematów film automatycznie wyprany został z własnego charakteru, przypominając raczej zlepek elementów fantasy ze składnikami gatunku fantastyczno-naukowego scalonych w mało odkrywczy sposób.



Poza natłokiem efekciarskich scen akcji skierowanych do nastolatków, film cierpi również na nierówny poziom dialogów. W wybranych kwestiach udało się przemycić parę interesujących myśli, ot, choćby w przypadku monologu Kalique Abrasax dotyczącego znaczenia i wartości czasu; niemniej w większości konwersacji widza razić może sztucznie kreowany humor i zbytnia pompatyczność. Co prawda aktorstwo momentami ratuje wymiany zdań (vide: Eddie Redmayne w roli Balema Abrasaxa, który, pomimo przerysowania, daje radę), jednak oceniając całość widz może mieć wątpliwości czy za skryptem produkcji naprawdę stanęli CI Wachowscy.



Chociaż film pełen jest banałów i skserowanych motywów, to wizualnie stanowi istną ucztę dla oka. Co prawda pod względem stricte koncepcyjnym można przyczepić się choćby do antygrawitacyjnych łyżew Wise'a (postać sunie w powietrzu z gracją baletnicy na lodzie) czy kostiumów niczym żywcem wyjętych z gwiezdnej sagi George'a Lucasa, jednak rozmiar starć i orgia destrukcji im towarzysząca rekompensuje po części kroczenie utartymi ścieżkami. Slalomy gwiezdnych krążowników między chicagowskimi budynkami połączone z demolką miasta robią wrażenie, świetnie wypadają również starcia elfopodobnego Caine'a z łowcami głów. Wise, poza wspomnianym obuwiem pozwalającym szybować mu w powietrzu, uzbrojony został także w futurystyczną tarczę i nowoczesne spluwy, z których robi zdecydowanie dobry użytek, ku uciesze gawiedzi. O wplecionym tu i ówdzie zwolnionym tempie nie będę nawet wspominał, gdyż niegdyś był to znak firmowy Wachowskich.



W całej dwugodzinnej przygodzie jest jeden, krótki epizod w którym odnaleźć można przebłysk geniuszu rodzeństwa o polskich korzeniach. Moment w którym Jupiter zmuszona jest dopiąć wszelkich formalności związanych z uzyskaniem odpowiedniego statusu ma w sobie duże pokłady ironii, które podkreślają absurdy i niedorzeczności obecnej biurokracji. Sterty papiórów do podstemplowania, masy okienek do odwiedzenia czy "sympatyczni inaczej" oficjele to najwyraźniej codzienność nie tylko w polskich urzędach lecz w całej galaktyce.



Ścieżka dźwiękowa, a jakże by inaczej, również przywodzi na myśl największe hity wielkiego ekranu. Orkiestralne utwory skutecznie budują wzniosły nastrój, będąc jednocześnie jednym z mocniejszych atutów "Jupiter: Intronizacji". To właśnie dzięki szacie muzycznej starcia w kosmosie zyskują na dramatyzmie, zatem powtarzalność kompozycji można filmowi w całości wybaczyć.



Naprawdę doceniam wysiłek włożony przez Wachowskich w produkcję ich nowego filmowego dziecka. Uwadze spostrzegawczego widza nie umkną wizjonerskie urządzenia obecne na drugim planie, niejako "przy okazji"; wielu wyrazi zapewne aprobatę wobec mnogości światów zaprezentowanych w "Jupiter: Intronizacji". Niemniej obawiam się, iż gro kinomanów odrzuci maglowany wielokrotnie motyw Kopciuszka podparty niemrawymi dialogami (z drobnymi, acz znaczącymi, wyjątkami) i efekciarstwem wylewającym się hektolitrami z ekranu. Tylko zatwardziali fani wyłowią z dzieła Wachowskich smaczki godne mistrzów, których jednak jest jak na lekarstwo.



Nie mogę napisać, iż zawiodłem się na nowym obrazie Wachowskich, ponieważ czułem w kościach nadchodzącą wielkimi krokami sporą, choć nie całkowitą, porażkę. Seans z perypetiami Jupiter potwierdził jedynie moje przypuszczenia zbudowane na wcześniejszych materiałach z planu filmowego. Niegdysiejsi bracia ponownie próbowali wspiąć się na wyżyny kinematograficznego rzemiosła, w połowie drogi spadając jednak z hukiem na ziemię. "Jupiter: Intronizacja" to niezwykle efektowny fajerwerk, który jednak po dłuższym czasie męczy. Wachowscy napchali do swej produkcji zbyt wiele elementów naraz, tworząc momentami ciężkostrawny miks. A że zachwycający niektórymi fragmentami i zdmuchujący czapki z głów stroną audiowizualną? Cóż, poniżej pewnego poziomu znanemu rodzeństwu po prostu nie wypada spaść...

Ogółem: 6=/10

W telegraficznym skrócie: pompatyczna epopeja od twórców "Matrixa" to dzieło pozszywane ze wszelkich możliwych elementów, wliczając w to filmy samych Wachowskich; świetna oprawa audiowizualna nie nadrabia jednak płytkich dialogów i usilnie budowanej epickości całej historii traktującej o... dziewczynie czyszczącej toalety nuworyszów; odtwórczość i chaotyczność bynajmniej nie pomagają w pozytywnym odbiorze dzieła; dla wytrwałych "Jupiter: Intronizacja" ma jednak w zanadrzu parę małych perełek przypominających kto kiedyś trząsł "Fabryką Snów".
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Od powstania "Matrixa" minęło już ponad piętnaście lat. Teraz, kiedy słyszymy informacje o wpływie... czytaj więcej
Rodzeństwo Lana i Andy Wachowski to jedni z najoryginalniejszych twórców Hollywood ostatnich dwóch dekad... czytaj więcej
Walka i filozofia to główne tematy niemal każdego filmu jaki wyszedł od rodzeństwaLanyiLilly Wachowskich.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones