Recenzja filmu

Hawana - miasto utracone (2005)
Andy Garcia
Andy Garcia
Inés Sastre

Hawana, miasto wypaczone

"Hawana, miasto utracone" debiut reżyserski Andy'ego Garcii, i utracona szansa na sukces. Chociaż ryzykowny, bo opowiadający o Kubie, jest to przeciętny amerykański dramat, patetyczny, łzawy i
"Hawana, miasto utracone" debiut reżyserski Andy'ego Garcii, i utracona szansa na sukces. Chociaż ryzykowny, bo opowiadający o Kubie, jest to przeciętny amerykański dramat, patetyczny, łzawy i pozbawiony wiarygodności. Historia kusząca kolorowymi obrazkami, piękną muzyką i gwiazdami Hollywoodu, takimi jak Bill Murray, niezbyt wyrazisty jako pojawiający się sporadycznie komik, i Dustin Hoffman, mafiozo, którego możemy podziwiać zaledwie przez kilka chwil. Wszystko oczywiście odbywa się w świetle politycznej poprawności. Jednak czy w takim przypadku da się w ogóle uniknąć polityki? Oczywiście nie da się. Tym bardziej jeśli akcja filmu rozgrywa się na przełomie 1958 i 1959 roku, na tle rewolucji kubańskiej. Film opowiada historię modelowej rodziny, państwa Fellove i ich trzech synów, która powoli rozpada się z powodu politycznej burzy. Głównym bohaterem jest najstarszy z braci Fico, grany przez Andy'ego Garcię, właściciel słynnego kabaretu "El Tropico". Jest postacią irytującą, kryształowo czystym człowiekiem, zawsze postępującym tak jak trzeba. Wątpliwości na ten temat mogą się pojawić jedynie w umyśle widza, nie wydaje się, aby reżyser je miał. Ogólnie rzecz biorąc wygląda to tak: umierają jego bracia, rozpada się rodzina, przyjaciele są torturowani, ukochana odchodzi, a Fico, człowiek inteligentny i świadomy, patrzy i nie robi nic. Dla usprawiedliwienia napomyka się tu coś o Gandhim, jednak nie ma to odzwierciedlania w sytuacji bohatera, bowiem nie sprawia on wrażenia osoby, która w ogóle zna słowo opór. Jedną z głównych wad filmu jest wyjątkowa rozwlekłość, w końcu reżyser w jednym dziele starał się upchnąć dramat obyczajowy, dramat wojenny i melodramat. Niezbyt dobrze poradził sobie z ogarnięciem całego materiału. Zdecydowanie najsłabiej wypada wątek miłosny, nudny, mdły i płytki, w zamierzeniu miało to chyba być coś w stylu "Casablanki", ale nie jest. Najmocniejszy jest watek rozpadu rodziny, bezpowrotnej utraty bliskich i pewnego porządku życia. Mamy tu liczne sceny pogrzebów i rozstań, podkreślane przez smutny fortepian, czy też skrzypce, wyraźnie nastawione na wyciskanie łez. Szczególnie przejmująco wypada historia najmłodszego z braci Fellove, tego, który najbardziej zbłądził. Chociaż męczy i trochę psuje efekt przeciąganie najbardziej tragicznych i poruszających scen. Najważniejsza bohaterka tamtych czasów, rewolucja, została potraktowana bardzo powierzchownie. Reżyser podchodzi do niej z dystansem i mniejszym zaangażowaniem niż do emocjonalnej strony filmu. Tytułowa utrata miasta przez jednostkę była tu ważniejsza niż jej przyczyny i szerszy aspekt sprawy. Mimo to poglądy Garcii są oczywiste. Niesympatyczny wizerunek Ernesto Che Guevary, nie jest prawdopodobnie ani mniej ani bardziej prawdziwy od tego legendarnego, tylko, że (oh, jak poprawnie!) komunista nie powinien, nie może być bohaterem. Rozpaczliwa próba przywrócenia Che rzeczywistości wygląda trochę zabawnie na tle tak nierealistycznego filmu. Dustin Hoffman z kolei ma być reprezentantem tej amerykańskiej mafii, dla której Hawana była wtedy wielkim kasynem i pralnią brudnych pieniędzy, ale jakże nieśmiało, jak powściągliwie jest ten wątek pokazany. Na tyle, że bez podstawowej wiedzy historycznej, trudno go w ogóle zauważyć i rola Dustina Hoffmana wydaje się zupełnie bezsensowna, jakby służyła tylko do tego, by jeszcze bardziej podkreślić i tak już wyidealizowanego Fico. Reżyser nie uchyla się przed pokazywaniem paradoksów komunistycznych rządów, za to ledwie ośmiela się wzmiankować o grzechach amerykańskiej strony. Dyktator Fulgencio Batista był sprzymierzeńcem Amerykanów, którzy w tamtym okresie na Kubie bawili się doprawdy doskonale. Inaczej niż Kubańczycy, jako obywatele drugiej kategorii. Czy rewolucja mogłaby odbyć się bez przyczyny? W tym filmie tak. Reżyser tej kwestii nie tłumaczy, wygląda to tak, jakby jej uczestników ogarnął jakiś amok i bezpodstawna chęć niszczenia. Tak więc brak politycznego zaangażowania jest tylko pozorny, do tego słabo zakamuflowany. Ten wątek został poprowadzony mętnie, źle. A szkoda. Nawet gdyby było stronniczo, ale mądrze, mogło by być bardzo ciekawie. Najwyraźniej reżyser przestraszył się tego tematu. Niestety, zbyt wyraźnie przebijał przez to dumny obywatel USA, co objawiło się zarówno w treści jak w konstrukcji i stylistyce filmu, klasycznie amerykańskiej, trochę przeładowanej i kiczowatej. Jakby Andy Garcia, który jako dziecko wyemigrował z Kuby wraz z rodziną, kojarzył Hawanę tylko z turystycznych folderów. Amerykański film najlepiej broni kubańska kultura. Bardzo dobrze prezentują się liczne sceny z artystami muzyki i tańca, chociaż do słynnego "Buena Vista Social Club" w żaden sposób nie da się ich porównać. Po prostu brak tu prawdziwości, szarości, biedy. Film nie wykracza poza burżuazyjne sfery. Tytuł "Hawana, miasto utracone" nie trafi na listę klasyków i prawdopodobnie nie stanie się ulubionym filmem osób interesujących się kubańską kulturą. Na pewno nie zachwyciłby samych Kubańczyków. Jest to dosyć naiwny, mocno podbarwiony obraz życia w Hawanie tamtych lat, nudnawy i rzewny, jednak wśród fanów gatunku obracających się między "Domem dusz" a "Pearl Harbour" znajdzie się wielu zachwyconych.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
O Hawanie próbował swego czasu opowiedzieć filmową story <a href="http://www.filmweb.pl/Person?id=5073"... czytaj więcej
Marta Olszewska

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones