Recenzja filmu

Miłość aż po ślub (2017)
Reem Kherici
Reem Kherici
Nicolas Duvauchelle

Homary i jednorożce

Ironia sytuacji nie chce jednak wybrzmieć. Możliwe, że po prostu nie może, że Kherici odbija się tu od ściany konwencji. Bo co by to była za komedia romantyczna, która obala wszelkie stałe
Główny bohater (względnie bohaterka) komedii romantycznej powinien mieć bliskiego przyjaciela, raczej klauna niż amanta, który komediowo poteoretyzuje sobie na temat romansowania. Znamy ten typ postaci, znamy ten rodzaj sceny – nie brak ich zresztą w "Miłości aż po ślub". Dwóch facetów gada: jeden tłumaczy drugiemu zawiłości męsko-damskich relacji, charakteryzując poszczególne matrymonialne strategie i typy graczy. Homar? To mężczyzna wierny partnerce aż do przesady, słyszymy. Jednorożec? Kobieta zarazem piękna i mądra, podobno niezwykle rzadki "okaz". I tak dalej, i tak dalej. Wiadomo, komedia romantyczna nie może obejść się bez jakiejś, mniej lub bardziej klasycznej, taksonomii. Ktoś musi być więc romantykiem, a ktoś podrywaczem; ktoś wilkiem w owczej skórze, a ktoś łabędziem w piórkach brzydkiego kaczątka. Mniejsza o to, czy twórcy zamierzają ów schemat podtrzymać czy rozbić. Grunt, żeby zrobić to z wdziękiem, zarazem komediowo i romantycznie.



"Miłość aż po ślub" zaczyna się całkiem obiecująco. On, Mathias (Nicolas Duvauchelle), i ona, Juliette (Reem Kherici), poznają się na jakiejś imprezie, on w stroju Supermana, ona przebrana za Wonder Woman. Romans wisi w powietrzu. Od słowa do słowa, od drinka do drinka – i lądują razem w łóżku. Co zaczyna się jak piękna przygoda, okazuje się jednak punktem wyjścia komediowego qui pro quo. Wieczorem wydawało się, że Mathias i Juliette są dla siebie stworzeni, rano wychodzi na jaw, że ulegając czarowi chwili, wplątali się w niezła kabałę. W skrócie: Juliette będzie musiała zorganizować ślub swojej znienawidzonej szkolnej koleżanki Alexii (Julia Piaton), której narzeczonym jest oczywiście… Mathias. 

Oddajmy to twórcom: sieć intrygi jest zamotana jak należy. Niezręczny trójkąt miłosny, punkt wyjścia dla rasowej komedii pomyłek – wszystko gra. Problem w tym, że w żelazne chwyty konwencji trzeba tchnąć jeszcze nieco życia. Stojąca za i przed kamerą Reem Kherici stoi jednak – zaiste – w rozkroku. Z jednej strony cieszy fakt, że wciela się ona w silną, wyzwoloną bohaterkę, która nie chce być czyjąś księżniczką i nie lamentuje, czekając na księcia na białym koniu. To Juliette przejmuje przecież uwodzicielską inicjatywę podczas pierwszego spotkania z Mathiasem; początkowo zależy jej po prostu na upojnej nocy, zakochuje się dopiero potem, jakby przypadkiem. Z drugiej strony mamy jednak Mathiasa, amanta raczej pasywnego, raczej nijakiego; co więcej zagranego przez aktora bez szczególnej charyzmy. Facet daje się zaciągnąć do łóżka pierwszej lepszej, a przez resztę filmu próbuje po prostu uratować własny tyłek, brnąc w kolejne kłamstwa. Marny fundament wielkiej miłości. Kobiety górą, męskość w kryzysie? Chwyt broni się jako obserwacja socjologiczna i jako pomysł na wywrócenie konwencji. Skutkuje jednak zachwianiem fabularnej równowagi. W komedii romantycznej do tanga trzeba dwojga, a tutaj mamy dość kulawy taniec.



Tych rozdźwięków jest więcej. Kherici raz za razem próbuje przełamać jakiś stereotyp, robi to jednak albo za późno, albo zbyt niekonsekwentnie. Mamy postać rozpieszczonej jędzy, która niespodziewanie dorasta – ale jakoś z głupia frant, za dotknięciem magicznej scenariuszowej różdżki. Mamy wątek trudnej przeszłości, która łączy Juliette i Mathiasa – ale rozchodzi się on po kościach, reżyserka nijak go nie spienięża. Mamy klasowe starcie: Juliette to self-made woman z rozbitego domu, która zarabia na życie, organizując bajeczne śluby rozpieszczonym burżuazyjnym księżniczkom. Ironia sytuacji nie chce jednak wybrzmieć. Możliwe, że po prostu nie może, że Kherici odbija się tu od ściany konwencji. Bo co by to była za komedia romantyczna, która obala wszelkie stałe gatunku? Sęk w tym, że "Miłość aż po ślub" nie sprawdza się też jako niezobowiązująca rozrywka: żartów tu mało, a jeszcze mniej udanych żartów. Ogląda się bez bólu, ale też bez większych komediowo-romantycznych uniesień. 
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones