Recenzja filmu

Gwiezdne wojny: Część II - Atak klonów (2002)
Jacek Rozenek
George Lucas
Ewan McGregor
Natalie Portman

I had a bad feeling about these but...

"Gwiezdne wojny: Mroczne widmo" były z pewnością jedną z najbardziej oczekiwanych premier nie tyle roku, co dekady. Niestety, infantylna fabuła, denerwujący Jar-Jar Binks i pewna sztywność
"Gwiezdne wojny: Mroczne widmo" były z pewnością jedną z najbardziej oczekiwanych premier nie tyle roku, co dekady. Niestety, infantylna fabuła, denerwujący Jar-Jar Binks i pewna sztywność dialogów przyprawiły wielu fanów "starych" Gwiezdnych Wojen o ból głowy. "Atak klonów" jest filmem o niebo lepszym od części pierwszej, ale to wciąż czkawka po wcześniejszych dokonaniach Lucasa i spółki. W epizodzie II chyba najbardziej przeszkadza Hayden Christensen w roli Anakina. Zrozumiałe jest, że chłopaczek był spięty, w końcu z rólki w serialu trafił prosto na plan superprodukcji. Jednak mógł zdobyć się na coś więcej niż dwa grymasy twarzy, w końcu to, że grać potrafi, udowodnił choćby w "Życiu jak dom". Jego sztywność i jakieś zdezorientowanie na planie przeszkadzają szczególnie w scenach ważnych, o ile nie kluczowych, jak choćby pierwsze ujawnienie się ciemnej strony i wyrżnięci ludzi pustyni. Moim zdaniem Christensen położył tę scenę, w końcu krzywić się i wydzierać każdy potrafi. Zdecydowanie lepiej od "debiutanta" radzi sobie pozostała część obsady. Natalie Portman w roli Padme Amidali, już nie królowej, ale pani senator, stworzyła dość interesującą kreację. Jej postać jest ciekawa, ma silną osobowość i własne zdanie, dlatego szkoda, że została niejako zdeklasowana do postaci niemal drugoplanowej. Na szczęście Obi-Wan Kenobi to wciąż jedna z kluczowych postaci. Ewan McGregor umiejętnie ukazał przemianę tego bohatera, który z niedoświadczonego padawana zmienił się w mądrego i silnego mistrza. Według mnie, Kenobi to najciekawsza postać drugiego epizodu. McGregor stworzył postać charyzmatyczną i z pewnym błyskiem w oku; może nie wspiął się na wyżyny aktorstwa, ale jest z pewnością najjaśniejszą gwiazdą drugiej części. Podczas entego seansu "Gwiezdnych Wojen" zauważyłam też dziwną parabolę: równie mizernie, co gra Christensena wypada wątek miłości Anakina i Padme. Moim zdaniem, fragmenty przedstawiające amory tych dwojga to zdecydowanie najsłabsze części filmu. Lepiej oglądałoby się "Atak klonów", gdyby Lucas w ogóle zrezygnował z tego wątku. Tylko z drugiej strony, jak tu pominąć związek ludzi, których dzieci zadecydowały o losie Galaktyki? Może wszystko wypada tak żałośnie, bo pseudo przystojny Hayden nie nadaje się na amanta? A może po prostu wszystko zostało potraktowane zbyt poważnie, w końcu w "starych" epizodach wątek miłości Lei i Hana wypadł doskonale, może dzięki większym zdolnościom Forda, a może dzięki humorowi i nutce pieprzyku, jakimi scenarzyści obdarzyli tych dwojga. No właśnie, humor. Składnik, który tak świetnie grał w poprzednich częściach (chyba głównie dzięki niezapomnianemu Hanowi Solo, który jest moim ulubionym bohaterem), w II części niemal wcale nie występuje. Co prawda Obi-Wan bywa czasem zabawny, ale pozostali są tak śmiertelnie poważni, że momentami aż mdli. Oczywiście zawsze można liczyć na C3-PO, który czasem wypowiada jedną z, chyba już słynnych, uwag na przeróżne tematy, które naprawdę są zabawne. Jednak po "ludzkiej" stronie bohaterów jedynie Obi-Wan broni jako tako honoru. Jeśli chodzi o pozostałe wątki "Ataku klonów", jest, na szczęście, całkiem nieźle. Główną osią filmu jest bowiem śledztwo prowadzone przez Kenobiego i dążenia Rady Jedi do utrzymania demokracji. Bardzo spodobał mi się pomysł Lucasa, który założył niejakie przestawienie stron. Mianowicie, szturmowcy, którzy dali się poznać z najgorszej strony jako sługusy imperatora, tym razem stoją po stronie Jedi. Moment, w którym Obi-Wan po raz pierwszy widzi klony w pełnym rynsztunku, należy do jednego z moich ulubionych w całym filmie. Lucas, moim zdaniem, świetnie ukazał w nim niezaprzeczalną potęgę, jaką będzie rządził człowiek sprawujący władzę nad klonami. Potęgę, która w rękach nieodpowiedniego człowieka miała stać się wielkim zagrożeniem. Patrząc na tysiące klonów-szturmowców, widz uświadamia sobie, że gdyby nie dobre chęci pewnego mistrza Jedi, imperatorowi przejęcie władzy nie poszłoby tak łatwo. Lucas przedstawił tu starą prawdę, która głosi, że dobre chęci mają często tragiczne konsekwencje. Reżyser pewnie nie zna polskiego powiedzenia "Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane", ale pasuje tu ono jak ulał. Jeśli już o lepszych pomysłach Lucasa mowa, trzeba w tym miejscu wspomnieć o świetnej końcówce. Niemal finałowa scena walki pomiędzy Yodą a Hrabią Dooku jest nareszcie potwierdzeniem na to, że Yoda jest wielkim wojownikiem. Chyba wszyscy fani "Gwiezdnych Wojen" pamiętają, jak w "Imperium kontratakuje" Yoda mówił, że nie ocenia się ludzi po gabarytach i że on sam był niegdyś potężnym wojownikiem. Chyba nie tylko ja, patrząc na mizerną posturę mistrza śmiałam wątpić w jego słowa. Na szczęście Lucas, umieszczając scenę walki Yody z Hrabią, ostatecznie udowodnił wszelkim niedowiarkom, że jest on nie tylko najmądrzejszym, ale i jednym z najpotężniejszych mistrzów. A przy okazji tejże walki należy wspomnieć o efektach specjalnych. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że obecnie produkcja na taką skalę jak "Gwiezdne Wojny" nie może się wprost bez nich obyć. Momentami jest więc bardzo szybko i bardzo efekciarsko. Szkoda, że nie "efektownie", bo czasami miałam wrażenie, że efekty są wprowadzone do filmu tylko na pokaz, żeby pochwalić się możliwościami komputerowych magików. Co prawda Lucasowi, jako jednemu z pionierów w rozwoju efektów specjalnych, nie można odmówić pewnej dozy przesady. Ale reżyser zdecydowanie nie potrafił rozgraniczyć zdrowej porcji rozdmuchania efektów od totalnego efekciarstwa i przedobrzenia. Wielka szkoda, że cierpią na tym te sekwencje, które wymagały chwilowego zatrzymania się i zadumy. Może dlatego więc scenariusz zakładał jak najwięcej tych pierwszego typu, tracąc to, co było kiedyś najpiękniejsze w "Gwiezdnych Wojnach" - filozoficzne wywody Yody, wieloznaczne sceny i dialogi oraz niezaprzeczalny klimat tajemniczości, który towarzyszył starszym produkcjom. Mam wrażenie, że im więcej kart Lucas odkrywa, tym bardziej oddala się od tej cudownej aury humoru i niesamowitości jaka towarzyszyła starym epizodom. Co prawda nie można mu odmówić pomysłów bardzo dobrych (jak te, o których pisałam wyżej), ani ciekawego, nowego odczytu, do którego zmierza cała saga "Gwiezdnych Wojen" jako opowieść nie o Luke'u, ale o Anakinie Skywalkerze. "Gwiezdne Wojny: Atak klonów" nie są z pewnością filmem wybitnym. Ale jako środkowa część "nowej trylogii" sprawdzają się całkiem nieźle i są ciekawym preludium do ostatniej(?) części sagi.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
George Lucas po nakręceniu niezbyt udanego epizodu pierwszego, zatytułowanego "Mroczne Widmo", po długich... czytaj więcej
Po obejrzeniu "Ataku Klonów" mogę z całą stanowczością stwierdzić jedno – George Lucas nie umie uczyć się... czytaj więcej
Powiedzmy to sobie prosto w oczy - "Gwiezdne wojny" nie są jakimś szczególnie wybitnym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones