Recenzja filmu

Garfield (2004)
Olga Sawicka
Peter Hewitt
Bill Murray
Breckin Meyer

I kto tu rządzi?

Garfield jako komiksowy bohater był swego czasu hitem na skalę światową. Zainteresowani sukcesem stworzonego przez Jima Davisa kocura, amerykańscy filmowcy postanowili zrobić pierwszy
Garfield jako komiksowy bohater był swego czasu hitem na skalę światową. Zainteresowani sukcesem stworzonego przez Jima Davisa kocura, amerykańscy filmowcy postanowili zrobić pierwszy pełnometrażowy  film o nim, któremu jednak daleko do pierwowzoru.   Rok 2004 w branży filmowej obfitował w megaprodukcje. Zaczęło się od epickiej opowieści Petera Jacksona "Władca Pierścieni: Powrót Króla", która zgarnęła jedenaście Oscarów, co obok "Titanica" i "Ben Hura" jest rekordem w historii tej prestiżowej nagrody. Kwiecień to burzliwy i kontrowersyjny powrót Quentina Tarantino z kontynuacją kultowego filmu "Kill Bill". Ale obok oczekiwanych obrazów i nagrodzonych filmowych niespodzianek powstał też "Garfield", który z pewnością był niewypałem roku.   O ile Jim Davis stworzył postać wiecznie nudnego, ponurego i leniwego, aczkolwiek sympatycznego kota, o tyle Peter Hewitt ekranizacją ponadczasowego komiksu, raczej nie zjednał sobie widzów. Piszę "raczej", gdyż na pewno znajdą się osoby, które ucieszą się na widok Garfielda w telewizji. Ale oddanych "fanów" produkcji jest niewiele, i nic w tym dziwnego, patrząc na to, co reżyser uczynił z ukochanego kotka.   Jeśli chodzi wygląd Garfielda, o trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia - pruderyjny uśmiech, nadwaga, która mu w ogóle nie przeszkadza, i odpowiedni kolor futerka. Nie ujęto mu także jego typowych cech - jest arogancki, pewny siebie i łasy na jedzenie (to znamy z komiksów). O tym, że lubi sobie długo i dobrze pospać, także wiemy od dawna. Ale jego stosunek do Odiego, którym pomiata przy każdej nadarzającej się okazji, nie może przejść bez uwagi.   Jeśli można wytknąć poważne błędy, to należy zacząć od fabuły, która od pierwszej do ostatniej sceny nie porusza widza (trudno oczekiwać czegoś widowiskowego, kiedy mówimy o obżerającym się, grubym kocie, któremu nie w głowie uliczne harce). Kolejny minus to wątek Johna i Liz. Najlepszym i jedynym podsumowaniem ich wzajemnych relacji jest sceptyczne, a niekiedy szydercze wyobrażenie Garfielda na ten temat. I niech tak zostanie.   Jeżeli komputerowe tricki nie są w stanie zapewnić odpowiedniego efektu, to może "gra" aktorów, choć w drobnym stopniu ratuje film? Nic bardziej mylnego! Jennifer Love Hewitt znana wcześniej z komedii romantycznej "Wielki podryw", nie pokazała niczego wielkiego, poza paroma nic nieznaczących minami i głupkowatymi uśmieszkami. Również Breckin Meyer w roli Johna nie zabłysnął (chyba że będziemy się zachwycali jego nieustannym jąkaniem w towarzystwie kobiet).   Tak naprawdę nie spodziewałem się po "Garfieldzie" niczego wielkiego. Byłem przygotowany na kolejną słabą komiksową ekranizację, toteż się nie rozczarowałem.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Fenomen kota Garfielda dosięgnął już kilkudziesięciu krajów, komiksy z jego udziałem to wszak stały... czytaj więcej
Krótkie komiksy o przygodach rudego, wiecznie głodnego kocura znają chyba wszyscy, wydawane są w 23... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones