Recenzja filmu

Warcraft: Początek (2016)
Duncan Jones
Elżbieta Kopocińska
Travis Fimmel
Paula Patton

Impet i chaos

Jako fan serii, począwszy od pierwowzoru, a kończąc na "Warcraft III: The Frozen Throne" jestem wysoce zniesmaczony produkcją. Choć oglądało się względnie przyjemnie, a film faktycznie zleciał mi
Ekranizacja gry jest przedsięwzięciem trudnym i z pewnością o wiele bardziej wymagającym, aniżeli stworzenie oryginalnej historii od podstaw. Brzmi to dość paradoksalnie, jednak już wielu reżyserów, stąpając po cienkim lodzie, miast spłodzić obraz godny pochwał i zachwytów, wywoływało tylko pomruk aprobaty pośród opinii publicznej i skandaliczną aberrację widzianą oczami krytyków filmowych na całym globie. Historia z gry komputerowej przerzucona na wielki ekran, będąca kamieniem węgielnym produkcji jest arcytrudna do klarownego przestawienia. Dlaczego tak jest? Konstatacja w tym przypadku jest prosta. Armia wiernych fanów ma wysokie oczekiwania i to ona w tym momencie podnosi lub opuszcza kciuk; decyduje, czy rzucić film na pożarcie lwom, czy oblec w wieniec zwycięstwa. 



Duncan Jones, choć dostał orzech niezwykle twardy do zgryzienia, debiutantem nie jest. Reżyser znany choćby z takich filmów jak "Moon" czy "Kod nieśmiertelności" powinien stanąć na wysokości zadania i sprostać wyzwaniu, jednakże wychodzę z założenia, że nie wszystko wyszło mu tak, jak wyjść powinno.

Powiedzmy sobie szczerze. "Warcraft: Początek" to kolejny blockbuster, w którym fabuła jest tylko obszernym dodatkiem. Mamy tu do czynienia z pędzącą historią nie pozwalającą zatrzymać się choćby na sekundę; wszystko jest nastawione na efektowność, nie efektywność. Czasami taki zabieg jest wręcz pożądany, ale w tym filmie wyszło to nazbyt pejoratywnie. Oglądając go, mamy wrażenie, że te nieco ponad dwie godziny to zdecydowanie za mało, żeby upchnąć w tym czasie kilka istotnych wątków i zarys fabuły na dalsze części (o ile będą). Exodus klanów z Draenoru w kierunku krainy Azeroth oraz inwazja na terytoria ludzi przebiega z co najmniej z prędkością naddźwiękową. W kilkadziesiąt minut mamy tu taki natłok wydarzeń, że czasami jedna sekunda nieuwagi może nam zabrać cenne informacje z przebiegu wątku. Relacje między głównymi bohaterami są sztuczne; wątek Anduina Lothara z synem, płomienny flirt tegoż z hybrydą Draenei i człowieka – Garoną (przypominający do złudzenia relacje elfki Tauriel z krasnoludem Kilim z "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii") czy dialogi pomiędzy królem Llynem a Strażnikiem równowagi – Medivhem. Nie ma tu praktycznie żadnych emocji, jakiejś więzi zaklętej w ekranie. Wszelkie dialogi wymieniane pomiędzy poszczególnymi bohaterami sprawiają, że miałem wrażenie, iż oglądam przedstawienie szkolne rodem z licealnego apelu. "Nieważne, że przeżyłem tragedię, muszę znów być sarkastyczny i gotowy do akcji, bo wątek mknie dalej" – mógłby spokojnie powiedzieć Anduin Lothar po pewnym, zdawałoby się kluczowym dla niego zdarzeniu. Tak naprawdę jedyną postacią, która została przedstawiona dość ciekawie, był młody adept magii – Khadgar. Ben Schnetzer solidnie wywiązał się ze swojej roli i bardzo przyjemnie śledziło się jego wątek na ekranie. 


Dużym atutem filmu są na pewno animacje, bo choć "Warcraft" wręcz od nich kipi, to zostały ukazane w bardzo płynny i harmonijny sposób. Akurat do tej produkcji zgrabnie pasują (niestety nie w ostatnim filmie pana Petera Jacksona) i elastycznie wkomponowują się w konwencję uniwersum. 

Ramin Djawadi wykonał tu kawał dobrej roboty jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową. Muzyka to miód dla uszu widza; przywodzi na myśl pierwsze strategie Blizzarda i prócz pieczołowicie wykonanych modeli uzbrojenia rycerzy Azeroth i orkowych siepaczy jest jednym z niewielu elementów układanki, które pasują do filmu.

Jako fan serii, począwszy od pierwowzoru, a kończąc na "Warcraft III: The Frozen Throne" jestem wysoce zniesmaczony produkcją. Choć oglądało się względnie przyjemnie, a film faktycznie zleciał mi bardzo szybko, to nie mogę powiedzieć, że jestem usatysfakcjonowany. Pomimo bardzo ładnych animacji, zachowania konwencji uniwersum oraz okraszenia tego wszystkiego subtelną ścieżką dźwiękową muszę skonstatować, że dwie godziny to niestety zbyt mało, żeby zrealizować w pełni zamierzenia tego projektu. Do tego dochodzi bardzo dużo absurdalnych dialogów i zachowań bohaterów, o czym pisać nie będę, bo ci, którzy nie oglądali jeszcze filmu, z pewnością to wychwycą (a nie chcę oczywiście zanadto spojlerować). Każdy oczywiście subiektywnie oceni ten miszmasz walorów i błędów, choć, co zaznaczyłem we wstępie, wiernego fana zadowolić ciężko. Pomimo tego że jestem rozczarowany i oczekiwałem czegoś więcej, wysnuję na zakończenie małą konkluzję: bardzo dobrze, że Uwe Boll nie dostał praw do ekranizacji filmu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wiele dobrych blockbusterów pojawia się co roku w kinach. Wiele wielkich widowisk mogliśmy obejrzeć już... czytaj więcej
Film ten jest połączeniem fantasy, lekkiej komedii, akcji, a zwłaszcza świetnych efektów specjalnych.... czytaj więcej
Reżyser "Moon" podjął się karkołomnego zadania przedstawienia w zrozumiały dla widza sposób, historii... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones