Impreza życia

Dzieło Kechiche'a nie ma klasycznie rozumianej dramaturgii, stanowi raczej zbiór impresji z życia młodych ludzi spędzających lato na francuskim wybrzeżu. Bohaterowie "Mektouba…" zachowują się jak
Nie regulujcie odbiorników. Nowe dzieło Abdellatifa Kechiche'a, laureata festiwalu w Cannes za "Życie Adeli", to naprawdę wielka, niekończąca się impreza. Jak zwykle w takich przypadkach, jedni będą świetnie się bawić, a inni wybiorą podpieranie ścian. Bezpretensjonalny, niemal błahy ton filmu nie powinien jednak zwieść fanów reżysera. Nawet jeśli "Mektoub, My Love: Canto Uno" przypomina "Pamiętniki z wakacji", to tylko takie, które mogłyby wyjść spod ręki Balzaca albo Marivauxa.

Film Kechiche'a rodził się w bólach. Co jakiś czas z planu dochodziły niepokojące wieści o problemach ze sfinansowaniem przedsięwzięcia. W pewnym momencie francuski twórca okazał się zdesperowany na tyle, że aby dopiąć budżet, wystawił na aukcję zdobytą w 2013 roku Złotą Palmę. Efekt końcowy nie pozostawia na szczęście wątpliwości – determinacja w pełni się opłaciła. Podczas seansu "Mektouba…" czuć, że oglądamy film reżysera, który zyskał pełną niezależność i robi ze swoją fabułą wyłącznie to, co chce.

Dzieło Kechiche'a nie ma klasycznie rozumianej dramaturgii, stanowi raczej zbiór impresji z życia młodych ludzi spędzających lato na francuskim wybrzeżu. Bohaterowie "Mektouba…" zachowują się jak przystało na urlopowiczów – jedzą, piją i tańczą albo rozmawiają o jedzeniu, piciu i tańczeniu. Jak łatwo się domyślić, w życiu nastolatków pojawia się także mnóstwo okazji do przelotnych romansów oraz kilka szans na bardziej stabilne relacje. Opisując ten aspekt egzystencji bohaterów, Kechiche umiejętnie pogrywa z dwuznaczną sławą, której przysporzyły mu odważne sceny erotyczne z "Adeli". Choć nawiązująca do nich sekwencja pojawia się w "Mektoubie…" już po pierwszych kilkudziesięciu sekundach seansu, przez resztę czasu reżyser pozostaje znacznie bardziej powściągliwy. Zamiast pokazywać seks w sensie dosłownym, Kechiche woli potęgować erotyczne napięcie zaklęte w gestach, spojrzeniach i dialogach. 

Najbardziej poręcznym narzędziem do osiągnięcia tego celu okazują się, wspomniane już, sekwencje tańca. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że niemal 1/3 trwającego 180 minut filmu rozgrywa się w trakcie przyjęć i dyskotek. Jako że akcja "Mektouba…" toczy się w połowie lat 90., francuski twórca nie przepuszcza okazji, by przypomnieć nam niemal wszystkie ówczesne szlagiery muzyczne. O tym, że mamy do czynienia z dziełem prawdziwego wizjonera, niech zaświadczy fakt, że u Kechiche'a w roli dźwiękowego afrodyzjaku sprawdza się nawet nieśmiertelne "Ski Ba Bop Ba Dop Bop" Scatmana.

Każda podobna obserwacja przybliża nas do sformułowania wniosku, że nie ma we współczesnym kinie reżysera potrafiącego lepiej niż Francuz pokazać na ekranie zmysłowe przyjemności życia. Nie bez powodu Kechiche zaludnia świat "Mektouba…" niemal wyłącznie ślicznymi dziewczynami i przystojnymi facetami, a jego bohaterowie  dysponują niespożytymi siłami energii i chyba nigdy nie słyszeli o kacu.

Co jednak z obiecaną głębią? Przestrzeń dla niej kryje się z pewnością w umiejętnie eksponowanych przez reżysera detalach. Na przekór atmosferze wakacyjnej beztroski, Kechiche, z właściwą sobie pasją, wytyka francuskiemu społeczeństwu jego codzienne grzeszki. W "Mektoubie…" skonfrontujemy się zatem z nierównościami na tle etnicznym i klasowym, a także z próbami uprzedmiotowienia płci przeciwnej dokonywanymi zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety.

Największą siłę filmu stanowi – być może autobiograficzny? – wątek formowania się artysty. Na głównego bohatera "Mektouba…" wyrasta Amin, początkujący scenarzysta, który próbuje zrobić karierę w Paryżu, a na czas wakacji wraca w rodzinne strony. Choć bohater nie ma w sobie nic z pretensjonalnego sztywniaka, ekscesy przyjaciół obserwuje z badawczym dystansem. Zainteresowany raczej kinem i literaturą niż przelotnymi miłostkami, zapewne podpisałby się pod zdaniem Francoisa Truffauta: "Zawsze wolałem rozmyślanie o życiu niż samo życie". Całe szczęście, że efektami takich rozmyślań pozostają od czasu do czasu równie wspaniałe filmy jak "Mektoub".
1 10
Moja ocena:
9
Krytyk filmowy, dziennikarz. Współgospodarz programu "Weekendowy Magazyn Filmowy" w TVP 1, autor nominowanego do nagrody PISF-u bloga "Cinema Enchante". Od znanej polskiej reżyserki usłyszał o sobie:... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones