Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że im mniej jest pośród żyjących tych, którzy na własne oczy widzieli powstanie warszawskie, tym śmielej i odważniej podejmowana jest ocena zrywu. Pośród
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że im mniej jest pośród żyjących tych, którzy na własne oczy widzieli powstanie warszawskie, tym śmielej i odważniej podejmowana jest ocena zrywu. Pośród polemik, czasem rzeczowych, zbyt często niestety agresywnych, film "Powstanie Warszawskie" nie zabiera głosu i nie staje po żadnej ze stron. Jest jak pomnik bez podpisu, a kto go zobaczy, nie będzie w stanie pozostać obojętnym, jakkolwiek miałby go zinterpretować.
Sam zabieg kolorowania archiwalnych nagrań z czasów wojny nie jest nowy, jednak "Powstanie Warszawskie" to pierwszy film w całości zmontowany z takich ujęć i ubrany w warstwę fabularną. Już z tego powodu film jest więc dziełem niezwykłym w skali światowej. Realizatorzy dokonali rzeczy absolutnie fenomenalnej, z pietyzmem oczyszczając i barwiąc klatka po klatce poszczególne fragmenty kronik. Świadomość autentyczności materiału sprawia, że trudno oprzeć się wrażeniu uczestnictwa w wydarzeniach jako niemy świadek. Widza przyzwyczajonego do pełnych spektakularnych akcji i patosu filmów wojennych, zaskoczy jednak szara (farby i tkaniny nie były wówczas tak kolorowe jak dziś), a przede wszystkim znojna wojenna rzeczywistość, pełna kurzu i brudu.
Obraz został zadedykowany pamięci dokumentalistów, którzy zamiast karabinu chwycili w czasie powstania za kamery i dzięki którym widz może dziś oglądać ujęcia filmu. Nawiązuje do tego również bezpośrednio warstwa fabularna, przedstawiająca powstanie z perspektywy dwóch braci, którzy kręcą materiał na potrzeby Wydziału Propagandy Armii Krajowej. Niczym uczestnicy powstania możemy więc oglądać nagrane specjalnie dla nas, nierzadko nawet reżyserowane, scenki z życia walczących warszawiaków. Kamera obserwuje wszystko: od wydawania zupy po rozbrajanie niewybuchów. Z każdą jednak minutą niegdyś ochoczo pracujące postaci stają się coraz bardziej ponure, a nieuchronność klęski i ogrom zniszczeń nie pozostawiają powstańcom żadnej nadziei. Ocierający się coraz częściej o śmierć bracia nie kręcą już materiału propagandowego dla powstańców, lecz dla przyszłych pokoleń. "Trzeba to pokazać, jak inaczej będą wiedzieli, jakie było to powstanie?". Kadry z kronik są ostatnim i być może jedynym śladem, jaki pozostał po wielu z walczących.
Niestety lista dialogowa i dubbing są zdecydowanie najsłabszą stroną filmu. Rozmowy braci drażnią swoją powtarzalnością, a bohaterowie ujęć niezgodnie z ruchem warg i niepotrzebnie komentują rzeczy, które i tak wynikają z obrazu, w dodatku z aktorską manierą. Krystalicznie czyste głosy brzmią jak nagrywane w profesjonalnym studio, a nie w warunkach polowych. Dla wytrąconego w ten sposób z wrażenia autentyczności widza lepiej by było, gdyby za narrację posłużyły tylko dobór i kolejność scen. Jedynymi fragmentami, gdzie dubbing brzmi zupełnie naturalnie, są fragmenty listów pisanych między bohaterami i być może w takiej konwencji powiodłoby się fabularne wzbogacenie filmu.
"Powstanie Warszawskie" celowo nie nadaje wydarzeniom niemal żadnego kontekstu. Od pierwszych ujęć widz znajduje się w środku krwawiącego miasta. Ktoś, kto nie zna historii powstania, nie dowie się niczego o jego przebiegu. Pytania "Po co?", "Czy warto?", "Jakie były szanse?" nigdy tu nie padną i nie doszukamy się w filmie rozważań na temat sensu zrywu. Nie ma też żadnych prób nauczania historii. Jest za to wojna i świst spadających bomb. Są ludzie, którzy pomimo czyhającej za rogiem śmierci starają się ubarwić sobie życie muzyką i pozowaniem do kamery. Jest chwytająca za gardło cisza towarzysząca wydobywaniu z gruzów kolejnych ciał zmarłych. Chłodne oko kamery skierowanej na ruiny miasta bezlitośnie ucina dywagacje o bohaterstwie powstańców czy lekkomyślności dowódców, każąc zamilknąć i pochylić się nad losem ofiar - już nie tylko powstania, ale wojen w ogóle.