Recenzja filmu

Przygody Tintina (2011)
Bartosz Wierzbięta
Steven Spielberg
Jamie Bell
Andy Serkis

Indiana bez Jonesa!

Spielberg i Jackson - nazwiska tak znane, że chyba każdy, kto choć przez chwilę zainteresował się w swym życiu filmem, bez problemu będzie w stanie dopasować do nich kilka produkcji. Osobiście za
Spielberg i Jackson - nazwiska tak znane, że chyba każdy, kto choć przez chwilę zainteresował się w swym życiu filmem, bez problemu będzie w stanie dopasować do nich kilka produkcji. Osobiście za żadnym z panów specjalnie nie przepadam, do ich współpracy podchodziłem bardzo sceptycznie. Dlaczego? Obaj, mając całkiem niezły warsztat, zamiast wykorzystywać swój talent należycie, wolą bombardować widzów ckliwymi i prostymi historyjkami. Może się czepiam i jestem uprzedzony.. ale może po prostu mam rację. Tak czy inaczej, ze sceptycyzmem wywindowanym do granic absurdu, pewnego spokojnego popołudnia obejrzałem owoc ich twórczego mariażu i... doznałem iście apokaliptycznego szoku!

Już na początku powiem, że z postacią Tintina nigdy wcześniej nie miałem do czynienia. Owszem, w dzieciństwie zetknąłem się z komiksem i serialem animowanym nakręconym na jego podstawie, ale było to tak niewiele znaczące spotkanie, że nic mi z niego w pamięci nie zostało. Dlatego nie wiem, czy "Przygody Tintina" są ekranizacją dobrą, wierną i satysfakcjonującą fanów. Wiem natomiast, że to kawał porządnego kina.

Nasz bohater to młody dziennikarz, który kupuje na targu staroci model starej fregaty. Nie wie, że przez swój niefortunny zakup zostanie wplątany w przygodę, która zaowocuje podróżą do Afryki, szukaniem skarbu, zmierzeniem się z XVII-wieczną klątwą i zdobyciem nowego przyjaciela.

Można by rzec, że fabuła brzmi jak szkic kolejnej części przygód Indiany Jonesa. I tak poniekąd jest. Po sromotnej porażce części czwartej, fani na całym świecie potrzebują odpowiedzi na pytanie, czy planowanie "piątki" ma jakikolwiek sens? Może tak, może nie. Na szczęście dla ich zdrowia psychicznego, mogą przestać zadawać sobie pytania retoryczne i skierować swe wygłodniałe oczka w stronę godnego następcy słynnego archeologa - Tintina. Nie zamierzam jednak uporczywie twierdzić, że uważam recenzowaną właśnie produkcję za próbę rehabilitacji "Królestwa kryształowej czaszki" czy też zadośćuczynienia za jej "kosmiczne absurdy", jak robiło to wielu przede mną. To zupełnie inny film, inna historia, inni bohaterowie, inny świat! Po prostu klimat podobny i sposób prowadzenia narracji też jakoś znajomy, to wszystko. Ale wracając do tematu...

Głównym ryzykiem związanym z ekranizacją "Tajemnicy Jednorożca" było odejście od klasycznego kina aktorskiego na rzecz technologii motion-capture. Nie widziałbym w tym nic złego, gdyby nie Robert Zemeckis, który zdążył już zrazić do tego zabiegu kosmetycznego grube miliony widzów. Po "Opowieści wigilijnej" czy "Matkach w mackach Marsa" ludzie powiedzieli "Nie!" technicznym nadużyciom, żądając wręcz odejścia od mieszania gry aktorskiej z animacją komputerową. Duetowi Spielberg/Jackson udało się jednak wyjść obronną ręką z zabawy w animatorów, bo od strony wizualnej zarzucić filmowi można jedynie trochę nienaturalny wygląd i zachowanie postaci. Cała reszta jest po prostu olśniewająca. Na wykorzystaniu motion-capture korzystają również liczne sceny akcji. Dzięki temu spektakularne bitwy morskie czy karkołomne skoki na motorze nad wąskimi uliczkami powalają na kolana i oczarowują swą komiksową umownością.

"Przygody Tintina" nie ustrzegły się jednak wad. Jak na produkcję familijną są zbyt poważne. Spora część dialogów, czy nawet proste śledzenie wątku fabularnego może się dla młodszych widzów okazać zbyt dużym wyzwaniem. Zgrzytać może też sama postać kapitana Baryłki - nieobliczalnego alkoholika, który w życiu boi się jedynie trzeźwości. Kiepski to wzór do naśladowania. Co zaś tyczy się dorosłych widzów - mogą oni całość uznać za zbyt infantylną i nie dotrwać do końca seansu. A więc i tak źle, i tak niedobrze. Prawda jest taka, że zadowolić i tak wszystkich się nie da.

Podsumowując, napiszę tylko, iż uważam, że "Tintina" obejrzeć trzeba. W końcu dobrych filmów nigdy za wiele, a porządne animacje są obecnie na wagę złota, czyż nie?
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Steven Spielberg, twórca tak utytułowanych i docenianych filmów jak "E.T." czy "Lista Schindlera",... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones