J jak Johnny, J jak Jack

Powracamy do skromniejszego kina, przywodzącego na myśl klasyczne filmy przygodowe. Koniec z przerośniętymi owocami morza, boginiami krabów, morderczymi jesiotrami i bitwami morskimi w
Gdyby przyznająca Oscary Amerykańska Akademia Filmowa nie była ciałem tak monstrualnych rozmiarów i takim matecznikiem konserwatyzmu, nagrodziłaby Jacka Sparrowa (wrrróć, Johnny'ego Deppa), kiedy miała ku temu najlepszą okazję. Depp, który po pierwszym filmie zamienił swoją postać w  markę, a następnie rozrzedził ją, przepuszczając przez tryby franczyzy, raczej już nominacji nie dostanie. A szkoda, bo w roli Sparrowa łączy pierwiastki stanowiące o aktorstwie wielkiego formatu – z jednej strony, jego dezynwoltura odsyła poza ekran i nie pozwala zapomnieć, że oglądamy najjaśniejszą z gwiazd, z drugiej, aktor stworzył postać będącą nie tylko twarzą serii, ale i sednem całej konwencji. Pamiętali o tym twórcy najnowszej odsłony "Piratów z Karaibów". "Na nieznanych wodach" Jack pozostaje Jackiem. Podobnie jak Johnny, który za swoją gażę wykupiłby pewnie całą Tortugę.

Tym razem zawiany Sparrow wyrusza na poszukiwanie kielichów z zaginionego statku Ponce de Leona oraz legendarnego Źródła Wiecznej Młodości. Nie towarzyszy mu już ani zadziorna Keira Knightley, ani wystylizowany na Errola Flynna Orlando Bloom (jego estetycznym spadkobiercą został sztywny jak szczotka Sam Claflin). Wzięty w niewolę przez Czarnobrodego (Ian McShane) i pozostający w komitywie z jego temperamentną córką Angeliką (Penelope Cruz została duchem na planie "Vicky Cristina Barcelona"), bohater prowadzi ekspedycję ku wielkiej przygodzie. Jego śladem podążają ambitni Hiszpanie oraz Brytyjczycy, dowodzeni przez korzystającego z hojności Jego Królewskiej Mości kapitana Barbossę (Geoffrey Rush).  
 
Twórcom nowej odsłony "Piratów" brawa należą się już za to, że w ogóle dźwignęli serię po rozdętym, pompatycznym finale "Na krańcu świata". Gdyby posunąć się naprawdę daleko, można nazwać nową część rebootem cyklu. Powracamy więc do skromniejszego kina, przywodzącego na myśl klasyczne filmy przygodowe. Koniec z przerośniętymi owocami morza, boginiami krabów, morderczymi jesiotrami i bitwami morskimi w spienionych wirach. Gdzieś tam zaplątały się zombie, słychać też syreni śpiew, zaś stawką w pirackiej grze jest źródełko nieśmiertelności, lecz mniej na ekranie rozbuchanego fantasy, czarów z komputera i pirotechnicznych zabaw. I fakt, że jest to tylko i wyłącznie kwestia obniżonego o bite sto milionów dolarów budżetu, niewiele zmienia. Choć scenariusz nie porywa i jest złożony z samych prefabrykatów, obraz ma najlepiej napisane dialogi w całym cyklu, a slapstickową hucpę zastąpił nieco bardziej wyrafinowany humor. Naszpikowany dwuznacznymi bon-motami pojedynek między Deppem a Cruz to jedna z najlepszych scen komediowych w całej tetralogii.

Poza czerstwym wątkiem religijnym, zrzuconym w filmie na barki księdza o aparycji modela i Czarnobrodego, "którego duszy nie da się zbawić", wszystko gra i trąbi. Nici, którymi uszyto historię, nie nadają się już do cumowania statków, a solidny drugi plan, na którym brylują McShane i Rush,  stanowi odpowiednią przeciwwagę dla popisów kapitana Sparrowa. Tysiące fanów i Michael Bolton nie mogą się mylić – nie ma pirata nad szalonego Jacka.
1 10
Moja ocena:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Reżyserzy od zawsze byli kluczowi przy produkcji filmów. Bez nich żadne widowisko nie miałoby szansy... czytaj więcej
Trzy pierwsze części "Piratów z Karaibów" były jednymi z nielicznych w XXI w. produkcji, które osiągnęły... czytaj więcej
Anthony Hopkins chyba już zawsze będzie kojarzony z rolą Hannibala Lectera w "Milczeniu owiec". Marlona... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones