Recenzja filmu

Ja, Irena i Ja (2000)
Peter Farrelly
Bobby Farrelly
Jim Carrey
Renée Zellweger

Ja, Irena i pan świntuch

Wielbiciele talentu i pomysłowości braci Farrelly ("Głupi i głupszy", "Sposób na blondynkę") z pewnością poczują się usatysfakcjonowani najnowszym filmem w ich reżyserii "Ja, Irena i Ja".
Wielbiciele talentu i pomysłowości braci Farrelly ("Głupi i głupszy", "Sposób na blondynkę") z pewnością poczują się usatysfakcjonowani najnowszym filmem w ich reżyserii "Ja, Irena i Ja". Otrzymają bowiem w istocie potężną dawkę obrzydliwości, skatologii i sprośnego humoru. Twórcy nie przebierają w środkach, mających służyć temu, by nas rozśmieszyć i, cokolwiek byśmy im nie zarzucali, osiągają swój cel. Autorzy jeszcze w trakcie realizacji filmu przyznawali, że zamierzają nakręcić komedię, która będzie bawić, szokując. Szok ten bierze się głównie z trzewi-odczuwamy go, oglądając scenę defekacji w miejscu publicznym, widząc żywą kurę, wepchniętą w tyłek policjanta i tym podobne smaczki. Atrakcji jest rzecz jasna jeszcze więcej, ale nie zamierzam odbierać wam przyjemności samodzielnego ich odkrywania W warstwie fabularnej komedia podejmuje wątek poruszany już wielokrotnie w utworach literackich i filmowych - mowa o rozdwojeniu jaźni. Spokojny, grzeczny i opanowany (aż do przesady) policjant, (w tej roli świetny Jim Carrey), pewnego dnia odkrywa, zupełnie niechcący, drugą, mroczną stronę swojej natury. Z nieśmiałego i zakompleksionego szaraczka, wykpiwanego przez otoczenie, zmienia się gwałtownie w nieobliczalnego, pewnego siebie, a co gorsza chamskiego, żigolaka. Ten drugi opanowuje co jakiś czas umysł i ciało pierwszego, zmuszając go do czynów, jakich nikt by się po nim nie spodziewał. Psychiatrzy stawiają diagnozę-schizofrenia paranoidalna. Rozszczepienie osobowości to, jak już wspomniałam, temat chętnie eksploatowany przez literaturę, żeby podeprzeć się choćby tak klasycznym dziełem jak "Dr. Jekyll i Mr. Hyde". Nie zamierzam rzecz jasna przeprowadzać paraleli między niewybredną, przyznajmy, komedią, a dziełem Stevensona, niemniej jednak coś tu jest na rzeczy. Autorzy "Ja, Irena i Ja", biorą bowiem na warsztat zagadnienie, które zajmuje poczesne miejsce nie tylko w utworach należących do obszaru kultury wysokiej, ale też w wytworach kultury popularnej, mitach i podświadomości społecznej. Mam tu na myśli nie tyle problem schizofrenii jako przypadku czysto medycznego, co raczej jej podłoże społeczne i psychologiczne. Interesujące są mianowicie przyczyny rozpadu osobowości i sposób w jaki się on przejawia. Jeśli idzie o bohatera komedii Farrellich, Charliego, to podłoże jego choroby jest dość jasne: przez całe lata tłumił złość, agresję i smutek wywołane zdradą i odejściem żony. Udawał, iż nie dostrzega drwiących uśmieszków kolegów, gdy jemu, białemu mężczyźnie i jego białej żonie urodziły się ciemnoskóre dzieci. Przyjął ten fakt ze spokojem, co nie oznacza, że go zaakceptował-przeciwnie, on go w ogóle nie dopuścił do świadomości; nie pogodził się z nim, bo go nie zauważył. Przez wiele lat fałszował rzeczywistość, wypierając ze swego umysłu to, co mogło sprawić ból. Zamykając się na siłę w ciasnym gorsecie uprzejmości i poprawności za wszelką cenę, nie pozwalając dojść do głosu negatywnym uczuciom, które mimo to w nim narastały, odrzucił naturalną część swojej osobowości, wyparł ją. Natura jednak nie lubi próżni-pewnego dnia ignorowana część tejże osobowości dała o sobie znać. W postaci świntucha i prostaka - Hanka. I to bardzo znacząco dała o sobie znać na szczęście (dla widzów komedii oczywiście), co zaowocowało całą serią przezabawnych wydarzeń i gagów, świetnie zresztą zagranych Aktorstwo jest tu bowiem naprawdę na wysokim poziomie. Zwłaszcza Jim Carrey dał prawdziwy popis swoich umiejętności. Doprawdy niezwykłe jest to, co ten człowiek potrafi zrobić z ciałem - rewelacyjna jest zwłaszcza scena, w której jego bohater, Charlie, toczy walkę z samym sobą, a raczej z swoim alter ego, Hankiem. W mgnieniu oka, bez pomocy nowoczesnych środków techniki filmowej, Carrey potrafi przeistoczyć się z uładzonego stróża prawa w zawadiackiego łobuza i podrywacza. Umie sprawić, że obie postaci wydają się wiarygodne (jak na komedię oczywiście) i różnią się od siebie w sposób zdecydowany. Na uwagę zasługują tu także inne kreacje aktorskie, jakie stworzyli Renee Zellweger (w roli dziewczyny głównego bohatera, a raczej bohaterów) oraz trójka aktorów wcielających się w przybranych synów Charliego. Wszyscy oni zdrowo sobie używają, wykpiwając stereotypy rasowe (czarnoskórzy intelektualiści, zachowujący się i wyglądający jak zbiry z getta), amerykańskość (patrz końcówka filmu), przesądy dotyczące upodobań seksualnych i zahamowania wobec wstydliwych aspektów ludzkiej natury (jak wspomniane już wyżej wypróżnianie się, czy preferencje seksualne). Rozładowanie negatywnych emocji i ujawnienie przykrych stron ludzkiej natury, czy też raczej życia w ogóle, jest istotą całego filmu - bohater robi to, czego sobie całe życie sobie odmawiał, zaś widz śmieje się z tego, z czego śmiać się nie wypada. Jest to bowiem śmiech ozdrowieńczy. Cóż z tego, że nie ma tu miejsca na subtelny, wyrafinowany humor - zamiast tego otrzymujemy swoiste katharsis, rozładowanie, które niekoniecznie musi płynąc z obserwacji tragicznych perypetii. Oczyszczenie bowiem może wynikać także z oglądania scen, do których w kinie nie przywykliśmy. Śmiać się można przecież tak naprawdę ze wszystkiego, także z tego, co obrzydliwe i nieprzyzwoite, bo to również integralna część naszej egzystencji. Odrzucenie tej oczywistej prawdy prowadzić może zaś do takich przykrych niespodzianek, jakich doświadczył Charlie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wprawdzie bracia Bob i Peter Farrelly nie zapoczątkowali nurtu świńskiej komedii, ale mają niemałe... czytaj więcej
Krzysztof Kłopotowski

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones