Recenzja filmu

Las Vegas Parano (1998)
Terry Gilliam
Johnny Depp
Benicio del Toro

Jeden mach poza kolejką

Jest chyba tylko jedno takie miejsce na całym świecie, gdzie hazard, droga wóda i grzech są codziennością. Tylko jedno miasto zasługuje na nazwę Miasta Grzechu. Las Vegas w stanie Nevada.
Jest chyba tylko jedno takie miejsce na całym świecie, gdzie hazard, droga wóda i grzech są codziennością. Tylko jedno miasto zasługuje na nazwę Miasta Grzechu. Las Vegas w stanie Nevada. Miejsce, gdzie od wielu dziesięcioleci codzienne życie biegnie rytmem gry w kości i przy dźwiękach automatów do gry w jednorękiego bandytę. Miasto legenda, które lśni codziennie milionami kolorów wydobywających się z niezliczonych kasyn, hoteli, klubów i barów. Właśnie w tym mieście toczy się akcja oraz w zasadzie została także stworzona powieść "Lęk i odraza w Las Vegas" Huntera S. Thompsona. Wielka opowieść rozgrywająca się na przełomie lat 60. i 70., opowieść o zatraconych nadziejach i upadku kultury dzieci kwiatów. Opowieść, która w pewnej mierze wydarzyła się naprawdę, gdyż jej autor wraz z adwokatem Oscarem Zeta Acosta naprawdę wybrali się w tę podróż, a książka jest w gruncie rzeczy spisem wydarzeń, które ich tam spotkały. W 1998 roku wielkiego wyzwania przeniesienia tej narkotycznej odysei na srebrny ekran podjął się Terry Gilliam, który wcześniej zasłynął współpracą z Latającym cyrkiem Monthy Pythona. Film pod tytułem "Las Vegas Parano" okazał się tak dobry, że sam Hunter Thompson mówił po premierze, że poczuł się tak, jakby znowu przeniósł się w tamte czasy. Film zaczyna się na środku pustyni, kiedy to bohaterowie w krwisto czerwonym cadillacu pędzą autostradą do Las Vegas. Dwóch głównych bohaterów, Raoul Duke, który sam siebie określa mianem doktora nauk dziennikarskich oraz jego adwokat Dr. Gonzo. Jadą do Miasta Grzechu z misją napisania reportażu z pustynnych wyścigów Mint 400. Wyposażeni w każdy możliwy narkotyk, jaki był znany ludzkości od 1544. W filmie zagrała plejada gwiazd, Johnny Depp jako Duke, Benicio Del Toro jako jego adwokat. Oprócz tego w filmie zagrało swoje role epizodyczne wielu wspaniałych aktorów jak Cameron Diaz, Christina Ricci, Tobey Maguire, Gary Busey.  Na niesamowite zaszczyty zasłużyła zwłaszcza główna dwójka, Depp i Del Toro, ponieważ to, co robią na ekranie, przechodzi wszelkie pojęcie, podczas oglądania filmu ma się wrażenie, że oni wcale nie grają, tylko są tymi postaciami. Obaj wykreowali niesamowite postaci, w które włożyli nie tylko wiele serca, ale też i duszę. Postać grana przez Deppa to dziennikarz, który ma napisać reportaż z wyścigu, jednak cały czas jest targany chęcią znalezienia głównego nerwu amerykańskiego snu, a że jest w Vegas, to szuka go po całym mieście, gdzie się tylko da. Cały czas na potężnym haju pod wpływem kokainy, eteru, meskaliny oraz morza wypitej whiskey. Uciekając od otaczającej go rzeczywistości, próbuje opisać otaczający go świat, który nie ma nic wspólnego z pięknymi latami 60. i hippisowskim ruchem. Amerykę lat 70. nazywa miejscem pełnym leku i odrazy, która całkowicie się zatraciła. Przedłużająca się wojna w Wietnamie, której końca nie widać, a stos martwych żołnierzy z każdym dniem się powiększa, lada dzień wybory wygra Nixon i kraj pogrąży się w atmosferze spisków i wzajemnych podejrzeń. Naprawdę już dawno nigdzie nie widziałem, aby postać grana przez aktora była tak autentyczna i ludzka. Depp skopiował nawet sposób chodzenia Thompsona i jego styl mówienia, co wyszło mu po prostu mistrzowsko. Jego wspólnik wyprawy, samoański adwokat, Dr Gonzo cały czas szprycuje się góra opium i meskaliny, absolutnie nieodpowiedzialny i niepoczytalny jest kolejną po Duke'u barwną postacią. Jest przy tym cudownie autentyczny i zawsze, kiedy pojawia się na ekranie, wiemy, że coś za chwilę zostanie zdemolowane albo będą jakieś kłopoty. Obaj bohaterowie pędzący po Las Vegas w poszukiwaniu amerykańskiego snu popełniają wszystkie mniejsze i większe przestępstwa, wprowadzając do miasta chaos. Robią przekręt za przekrętem, a gdy w hotelu robi się już za gorąco, wydostają się z niego nie płacąc za nic i uciekają na druga stronę miasta do następnego. W tym miejscu można by zapytać, o czym tak naprawdę może być film, w którym fabuła opisuje próbę napisania kilku artykułów do gazet, ciągle przerywanych przez kolejne szalone akcje i przekręty oraz próby znalezienia amerykańskiego snu. Film, mimo stosunkowo prostej konstrukcji, ma w sobie jednak zaskakująco dużo głębi oraz wiele płaszczyzn, na których można go odbierać. Jest to film o ćpunach przeżywających niesamowitą przygodę w mieście grzechu, o przemianach, które odbywały się w Ameryce na przełomie lat 60. i 70., o utraconych nadziejach na pokój i miłość głoszoną przez dzieci kwiaty. Można go odbierać jako brutalny obraz ludzi, którzy nie potrafiąc, czy też nie chcąc się przyporządkować do otaczającej rzeczywistości, ze wszystkich sił próbują uciec przed nią. Jakkolwiek byśmy nie odbierali tego filmu, na pewno dostarczy nam wielu emocji, od radości i śmiechu po smutek i współczucie. W odczuciu tych wszystkich emocji pomaga doskonale dopasowana muzyka, która wydaje się jednym z najbardziej trafnych soundtracków w historii. Głos Toma Jonesa przy wjeździe do Las Vegas czy piosenki Jefferson Airplane wydają się stworzone do danej sceny pomagając nam się wczuć wszystkimi zmysłami. Oglądając ten film niemal można poczuć zapach piasku spalonego słońcem, zapach haszyszu oraz zatęchłego pokoju, który po kilku dni ciągłych libacji wygląda jak wyciągnięty ze scenografii "Titanica". Oglądając ten film, miałem wrażenie, że wszystko w tym filmie jest doskonałe i warte najwyższych zachwytów. Począwszy od gry aktorów, a skończywszy na klimatycznych lokacjach, w których dzieje się akcja filmu. Szczerze mówiąc, jedyna jego wada po dwóch godzinach oglądania jest to, że się kończy. Film mógłby jeszcze trwać jak dla mnie kolejne 2 godziny i na pewno bawiłbym się tak samo dobrze cały czas. Terriemu Gilliamowi udało się coś, co w kinach możemy podziwiać bardzo rzadko, bowiem jego dzieło, mimo że wiernie oddaje książkową historię, robi to w sposób bardzo przemyślany i świetnie zrealizowany. Jeśli miałbym komuś przedstawić film, który równie dobrze oddaje klimat tamtej epoki i przy okazji w pewnych wartościach pozostaje bardzo uniwersalny, miałbym niemały problem. To, co robią Depp i Del Toro, zasługuje na naprawdę długie owację na stojąco, a sam film na parę statuetek. Hunter Thompson na pewno był dumny z osiągnięcia Gilliama, jedyne, co mógłbym dodać na koniec to viva Las Vegas i niech żyje miasto grzechu.     
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Są rzeczy, których recenzent nie powinien robić. Jeśli wziąć pod uwagę przepisy kodeksu karnego i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones