Recenzja filmu

Jumanji (1995)
Joe Johnston
Robin Williams
Kirsten Dunst

Jumanji

W dzisiejszej sytuacji kina familijnego, kiedy coraz większą popularność odnosi Chris Columbus ze swoim przeciętnym "Harrym Potterem" i Robert Rodriguez ze swoimi nietypowymi "Małymi agentami"
W dzisiejszej sytuacji kina familijnego, kiedy coraz większą popularność odnosi Chris Columbus ze swoim przeciętnym "Harrym Potterem" i Robert Rodriguez ze swoimi nietypowymi "Małymi agentami" (sukces od Harry'ego mniejszy, za to filmy porządniejsze), kiedy coraz bardziej odczuwa się brak kolejnych "E.T." i "Niekończących się opowieści", a jedyne fabularne opowieści (bo animacja kwitnie, czego efektem są "Shrek", "Potwory i spółka" i tego typu inne dzieła) przeznaczone są dla najmłodszych, to nudnawe bajki pokroju Pottera (książki były wspaniałe i wcale nie dla siedmiolatków, ale filmowi odjęto całą magię i przesłanie, tworząc obraz infantylny i mętny, utopiony wśród zbytecznej liczby wątków i epizodów) chętnie powraca się pamięcią do czasów, kiedy oprócz Pottera na rynku istniało coś innego. U schyłku tych zacnych czasów powstało właśnie "Jumanji" Joego Johnsona - według znanej powieści dla młodzieży Chrisa Van Allsburga o tym samym tytule, która została opublikowana w 1981 roku i zdobyła wiele znaczących nagród, podbijając serca młodych i starszych czytelników. Jednak prawa do jej ekranizacji autor sprzedał dopiero w latach dziewięćdziesiątych, bowiem wcześniej obawiał się, że kino nie będzie potrafiło przenieść z kart książki całego bogactwa "Jumanji". Po raz pierwszy obejrzałem film w wieku jedenastu lat, w roku 1997, w rok po premierze tego zacnego dzieła. Mimo pozornego (zaznaczam: pozornego) braku ambitniejszego przesłania, film zrobił na mnie wielkie wrażenie. Dzisiaj, w 2004 roku, kiedy trochę czasu już minęło, nic mnie w "Jumanji" ani nie razi, ani nie niepokoi. Film taki sam jest jak był. Poznałem od tamtego czasu mnóstwo filmów familijnych, ale muszę przyznać, że "Jumanji" znajduje się na tej liście dość wysoko, a już na pewno wyżej od wymienianego na samym początku nijakiego "Harry'ego Pottera" - nie tylko ze względu na sentyment i po prostu lepsze efekty specjalne (panie Columbus, wstyd!), ale na zwyczajną przewagę filmu Johnsona pod względem fabuły, narracji i tworzenia napięcia. W "Jumanji" jest jeden wyraźny wątek, niczym nie zagłuszany, nic nie ciągnie się w nieskończoność, i choć chcemy, aby film się już skończył - ale to tylko dlatego, żeby skończył się koszmar, jaki głównym bohaterom zgotowało "Jumanji". Wszystko, co się dzieje, przeżywamy tak, jak bohaterowie całego przedstawienia. Chyba nikt "nie śmie śmiać się" z małp w kuchni ciotki Nory - zbyt to przerażające. Na początku krótkie streszczenie dzieła: Alan Parrish, syn bardzo bogatego właściciela jednej z najlepszych firm obuwniczych w Nowej Anglii, znajduje na placu budowy tajemniczą skrzynię wypełnioną po brzegi piaskiem. Pod piaskiem zaś znajduje się otwierane pudło z rzeźbioną pokrywą. Tym pudłem jest planszowa gra "Jumanji" - gra, z której dochodzą niepokojące dźwięki, przypominające głosy murzyńskich bębnów. Chłopiec pokazuje grę swojej najlepszej przyjaciółce Sarze. "Zagramy?" - pyta. "Grałam w gry planszowe, jak byłam mała" - odpowiada dziewczyna, rzuca kostkami i odchodzi. W tym czasie jej pionek sam przesuwa się po planszy. Dzieci są zdumione i przestraszone: na środku planszy ukazują się jakieś słowa. Alan chce zamknąć grę, ale przez przypadek również rzuca kostkami. Jego pionek przesuwa się tak samo, jak przedtem pionek Sary. "O, nie" - mówi, "gra myśli, że rzuciłem". "Co to znaczy: gra myśli?" - pyta się Sara, ale odpowiedź jest niepotrzebna. Na planszy ukazuje się napis: "Przez wiele lat będziesz w dżungli tkwił, nim ktoś wyrzuci pięć lub osiem". A chwilę później dzieje się rzecz przerażająca: gra wciąga Alana do swojego wnętrza. Przerażona Sarah ucieka, z kominka wylatuje stado afrykańskich nietoperzy. A potem tylko cisza, koniec. 26 lat później do opuszczonego domu wprowadza się Nora Shepherd ze swoimi przygarniętymi po śmierci rodziców dziećmi, Judy i Peterem. Wokół domu krąży dużo legend. 26 lat wcześniej mieszkał tu bogaty Samuel Parrish z żoną i synem Alanem, opowiada dzieciom specjalista, wezwany przez ciotkę Norę w sprawie afrykańskich nietoperzy, które na strychu widział Peter. Mówi się, że zamordował syna, a potem oszalał. Podobno szczątki chłopca zostały zamurowane w ścianach. Inną wersję opowiada mieszkaniec opuszczonej byłej fabryki Parrisha, która splajtowała. Mężczyzna twierdzi, że Alan sam zniknął, a dla Samuela był to zbyt straszny cios, bowiem w całej Nowej Anglii nie ma ani jednego człowieka, który tak kochałby syna. A tydzień później Judy i Peter odnajdują na strychu "Jumanji" i zaczynają grać... Sama fabuła jest bardzo imponująca. Co prawda wiele razy spotykaliśmy się z przedmiotem - czy to książką, kasetą wideo czy modnym ostatnio pierścieniem - która rozpętuje piekło, ale "Jumanji" ma blask oryginalności. Podoba się. Johnson pokazuje, ile to niewielkie pudło może dokonać szkód, ile istnień ludzkich zniszczyć. Jedna gra. Jeden rzut kostką sprawia, że zostajesz wplątany w serię katastrof i nieszczęść. W niecały dzień możesz doszczętnie zniszczyć cały świat. Bo rozpoczętej gry nie możesz już przerwać. "Jumanji" jest jak życie: rozpoczynasz ją i, potykając się, dążysz tylko do tego, aby pionek twój lub innych graczy przekroczył metę. I modlisz się, aby wszystko wyszło. Choć oczywiście gra w "Jumanji" ma też swoje dobre strony: grający odkrywają w sobie odwagę, uczą się współpracować, opierać się pokusom, dzielnie stawiać czoła niebezpieczeństwu. Po zakończeniu rozgrywki nie są już tymi samymi ludźmi co na początku. "Jumanji" uczy i kształci, poddaje grających próbie. Tym bardziej, że rozumiemy, iż odgłosy bębnów wzywające do gry słyszą tylko ludzie potrzebujący - najpierw Alan, potem Judy i Peter. Ich życie dalekie jest od ideału. Z tych i wielu innych powodów "Jumanji" to często film po prostu przerażający. Przeraża tym, co może wyrządzić. Koszmar, który rozgrywa się na ekranie, wciąga. Biegniesz z bohaterami do mety, ale napisy końcowe traktujesz jak koniec wspaniałej, niepowtarzalnej przygody, z jękiem wstajesz z fotela. Strona artystyczna filmu też jest stroną mocną. Zdjęcia Thomasa E. Ackermana można określić przymiotnikiem "udane", bo rzeczywiście takie są. Niezwykle ważnym elementem dla "Jumanji" jest scenografia. Akcja najpierw odbywa się w eleganckiej i wyremontowanej rezydencji, która zamienia się w ruinę, by potem magicznie przemienić się w dżunglę. Autorem scenografii do obrazu Johnsona jest James D. Bissel i to właśnie jemu film zawdzięcza tą fantastyczną obudowę. Rezydencja Parrishów, a potem dom Nory, jest stworzona z niezwykłym rozmachem. Wszystko jest dopracowane i wydaje się, że właśnie tak, a nie inaczej powinno być, wszystko jest na swoim miejscu, nic nie wypada z kursu. Muzyki raczej jest mało, nie jest to super udźwiękowiony film. Ale jak już pojawia się jakiś temat, to porządny, taki, który tylko potęguje atmosferę. Jej twórcą jest James Horner, twórca muzyki m. in. do "Titanica", "Apollo 13", "Pięknego umysłu" i wielu innych hitów, których nie będę teraz wymieniał, bo nie taka moja rola. Wielką rolę odgrywają w "Jumanji" efekty specjalne autorstwa Industrial Light & Magic. Są one po prostu niezwykłe i odurzające. I o wiele naturalniejsze od tych w "Harrym Potterze". Bez tych efektów film by po prostu nie istniał. Van Allsburg miał rację, sprzedając prawa do ekranizacji dopiero po ukazaniu się "Jurassic Park", w którym pokazano, do czego zdolne jest kino. Zwierzęta, rośliny i żywioły wydobywające się z gry są zupełnie prawdziwe, naprawdę żyją. Widzowi ani na chwilę nie przychodzi do głowy myśl, że mogłoby to istnieć tylko w komputerze. Dzięki nim właśnie stajemy się świadkami prawdziwego żywiołu i horroru - bo gra "Jumanji" to żywioł i horror zarazem. Oczywiście pisząc o "Jumanji" nie można pominąć obsady. Robin Williams, którego raczej nie trzeba przedstawiać, gra Alana Parrisha, który powraca z dżungli po 26 latach. Jego gra jest jak zawsze prawdziwą ucztą i koncertem. Poniekąd znamy się już na tym, bowiem w każdym filmie Robin pokazuje, na co go stać. Jeśli chodzi o mnie, to mogę go ze świętym spokojem nazwać jednym z moich ulubionych aktorów. Aktorka Bonnie Hunt gra Sarę Whittle, odrzuconą przez społeczeństwo byłą przyjaciółkę Alana, którą jeszcze 26 lat po owym niefortunnym spotkaniu z "Jumanji" śnią się z powodu tej gry prawdziwe koszmary. Sarah rozumie, że musi dokończyć grę, ale bardzo się tego boi. Ta gra, a tak właściwie jeden ruch zupełnie zrujnował jej życie. Bonnie HuntBonnie Hunt gra tą rolę bardzo przekonująco. Widać w niej strach, widać, że Sarah jest ciągle przerażona, ale też - że umie się przełamać. Jeżeli chodzi o mnie, to największą uwagę zwróciłem na dziecięcych aktorów, to znaczy na Kirsten Dunst (znana ostatnio ze "Spider-Mana") i Bradleya Pierce'a wcielających się w role Judy i Petera. Oboje grają bardzo przekonująco. Judy jest doroślejsza od Petera i opiekuje się nim, Peter tęskni bardzo za rodzicami i prawie nic się nie odzywa. Po spotkaniu z "Jumanji" muszą stawić czoła własnym słabościom. Judy chce chronić Petera, ale nie zawsze jej się to udaje; chłopiec jednak jest jej za wszystko bardzo wdzięczny. W końcu zostali pozostawieni sami sobie po tragicznej śmierci rodziców. Widz rozumie ich problemy i duża w tym zasługa Dunst i Pierce'a, którzy mocno wychylają się poza przeciętne umiejętności dziecięcych aktorów. To wszystko - od obsady poprzez efekty specjalne do znakomitego scenariusza - sprawia, że "Jumanji" jest dziełem wręcz buchającym wyobraźnią i magią, prawdziwą familijną ucztą z dreszczem emocji. "Jumanji" pozwala wyzwolić widzowi i wyobrazić sobie rzeczy najbardziej zadziwiające i niemożliwe.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Witajcie w dżungli, mamy tu gry i zabawy... Gdybym urodziła się 10 lat wcześniej, mogłabym z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones