Jest w "W drodze do Jah" wielkie bogactwo treści. Problem filmu polega jednak na tym, że twórcy zrobili wyliczankę. Zabrakło natomiast w tym wszystkim syntezy. Dernesch i Springer nie
"W drodze do Jah" powstało chyba tylko po to, żeby być. Przez półtorej godziny twórcy krążą wokół przeróżnych tematów, lecz żadnemu z nich nie poświęcają wystarczająco dużo uwagi, by chociaż trochę przybliżyć go widzom. W rezultacie jest to film dla wszystkich, czyli de facto dla nikogo. Ci, którzy interesują się reggae i Ruchem Rastafari, będą z uśmiechem pobłażania przyglądać się naiwności i ogólnikowości prezentowanych w dokumencie treści. Ci zaś, którzy liczyli, że się czegoś dowiedzą, pozostaną ze świadomością, że jest wiele pytań, na które odpowiedzi będą musieli szukać gdzie indziej.
PiXiU Films
Port au Prince Film & Kultur Produktion
Gdyby nie zagłębiać się w treść filmu, a jedynie dać się ponieść rytmowi opowieści, to "W drodze do Jah" może się podobać. Noël Dernesch i Moritz Springer sprawnie łączą ze sobą poszczególne elementy. Jest trochę muzyki, poznajemy paru twórców reggae, możemy pooglądać zarówno turystyczne atrakcje Jamajki, jak i miejsca omijane przez obcokrajowców. Widzimy kulturę pozbawioną pretensji ideologicznej oraz tych, którzy w prostych (czasem wulgarnych) tekstach odnajdują intelektualną głębię. Tak długo, jak nie wnikamy w szczegóły, nie analizujemy tego, co twórcy nam pokazują, wszystko wygląda w porządku.
Klamrą fabularną filmu jest koncert Gentlemana i Alborosiego. Sam tytuł dokumentu jest przecież pożyczony od Gentlemana, którego drugi album właśnie tak się nazywa. Nie jest to jednak obraz o kulisach prac nad tym krążkiem. Nie jest to również portret artysty, choć Gentlemana widzimy i w studiu, i śpiewającego na ulicach Jamajki, a Alborosiego na przykład łowiącego ryby. Stanowią oni jedynie dwa z wielu elementów obrazu.
PiXiU Films
Port au Prince Film & Kultur Produktion
Tak naprawdę "W drodze do Jah" można uznać za kinowy ekwiwalent katalogu tematycznego. Reżyserzy chcą najwyraźniej pokazać światu, że znają się na kulturze Jamajki i postanowili wyliczyć wszystkie możliwe aspekty składające się na reggae i Ruch Rastafari. Mamy więc zarówno afirmacyjny awers muzyki, jak i jej mroczny rewers, będący reakcją na brutalną rzeczywistość, w jakiej żyło wielu z jamajskich artystów, zanim się wybili. Reżyserzy prezentują koncepcję miłości i akceptacji, stanowiącej piękną ideologiczną bazę Rastafarianizmu i konfrontują ją z mizoginistyczną, seksistowską, homofobiczną kulturą przemocy i broni, jaka jest codziennością ulicy. Możemy posłuchać artystów, którzy używają wielkich słów na opisanie tego, co robią i co ma się kryć za ich tekstami. Ale widzimy też odbiorców tej muzyki, dla których głębia przesłania pozostanie na zawsze poza zasięgiem zrozumienia.
PiXiU Films
Port au Prince Film & Kultur Produktion
PiXiU Films
Port au Prince Film & Kultur Produktion
PiXiU Films
Port au Prince Film & Kultur Produktion
Jak więc widać, jest w "W drodze do Jah" wielkie bogactwo treści. Problem filmu polega na tym, że twórcy zrobili wyliczankę. Zabrakło natomiast w tym wszystkim syntezy. Dernesch i Springer nie przekonali mnie, że za ich półtoragodzinnym obrazem, którego realizacja pochłonęła zapewne kilka lat, kryje się jakakolwiek myśl przewodnia. Poruszane przez nich tematy nie są bowiem niczym wyjątkowym. W przypadku każdego ruchu kulturowego można byłoby użyć dokładnie tych samych wypowiedzi i byłyby one prawdziwe. Koniec końców więc z seansu człowiek nie wychodzi wzbogacony o cokolwiek. A to trudno jest twórcom puścić płazem.
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu