Kiedy ranne wstają zorze...

"Przed świtem" ma parę znakomitych scen komediowych: weselne przemowy gości i przygotowania Belli do nocy poślubnej to istna beczka śmiechu.
Poza Chrisem Weitzem i jego "Księżycem w nowiu" producenci "Sagi Zmierzch" mieli do tej pory nosa do reżyserów. Zarówno Catherine Hardwicke, jak i David Slade potrafili wyssać z literackiego pierwowzoru to, czym od początku karmiła się ich twórczość. W przypadku Hardwicke były to rozterki nastolatków, Slade postawił na grozę.  W efekcie i "Zmierzch",  i "Zaćmienie", choć wiernie podążały za książkami Stephanie Meyer, opowiedziane były charakterystycznym dla obojga reżyserów językiem. Na ich tle Bill Condon prezentuje się jak hollywoodzki wyrobnik. Kręcił do tej pory zarówno horrory, musicale, jak i filmy biograficzne, z których ciężko byłoby wyłowić wspólny mianownik. "Przed świtem" to także kino stylu zerowego: trochę straszne, trochę wzruszające i trochę zabawne. Tylko bez (wampirzego) pazura.  

Film zaczyna się w miejscu, gdzie większość obrazów zwykła się kończyć – na ślubnym kobiercu. Nim Bella i Edward podążą ku ołtarzowi, ona nauczy się chodzić na wysokim obcasie, a on urządzi sobie wieczór kawalerski w towarzystwie paru pum i niedźwiedzi. W noc przed ceremonią nie zabraknie też makabrycznych snów panny młodej, w których goście weselni stają się posiłkiem jej wybranka. Ot, zwyczajne troski narzeczonej wampira.

Producenci wyjęli z neseserów kalkulatory i wyliczyli, że ostatnią część "Sagi" przydałoby się podzielić na dwa filmy. Seria się kończy i trzeba wyciągnąć z portfeli widzów jak najwięcej pieniędzy. W efekcie ucierpiała jednak dramaturgia. Trwająca około godzinę pierwsza połowa "Przed świtem nie obfituje w żadne podnoszące ciśnienie zwroty akcji. Krew nie krąży w żyłach szybciej nawet podczas scen miłosnych między Bellą i Edwardem. Montażysta pociachał je brutalnie w obawie o reakcje cenzorów przyznających w USA kategorie wiekowe. Szkoda, bo pewnie niejeden fan i fanka czekali na "momenty" z udziałem swoich ulubionych bohaterów. "Przed świtem" ma za to parę znakomitych scen komediowych: weselne przemowy gości i przygotowania Belli do nocy poślubnej to istna beczka śmiechu.

Reszta filmu nie różni się zbytnio od poprzednich części sagi: Pattinson się błyszczy (dosłownie!), Lautner biega bez koszulki, a Stewart posyła w stronę kamery neurotyczne miny. Od słuchania romantycznych dialogów usychają uszy, a serwowane nam przez twórców przemoc i makabra nie przekraczają granic dobrego smaku.

Na koniec recenzencka rada: nie wstawajcie z foteli, gdy tylko zaczną się napisy końcowe. Czeka na Was jeszcze scena-niespodzianka stanowiąca przedsmak tego, co zobaczymy w drugiej odsłonie "Przed świtem"
1 10
Moja ocena:
5
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W połowie listopada do polskich kin zawitała, niecierpliwie wyczekiwana przez fanów, pierwsza część... czytaj więcej
18 listopada spora rzesza fanów sagi "Zmierzch" wstrzymała oddech i udała się do pobliskiego kina na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones