Recenzja gry

Uncharted: Zaginione dziedzictwo (2017)
Michał Konarski
Claudia Black
Anna Gajewska

Kobiety po przejściach

Pomijając felery scenariusza, "Zaginione Dziedzictwo" to gra, której krytykować raczej nie wypada. Po pierwsze, animacja i oprawa graficzna wciąż zrywają skalp. Po drugie, miks eksploracji i
"Uncharted: Zaginione dziedzictwo" - recenzja
Wisieliśmy już nad przepaścią w wykolejonym pociągu i strącaliśmy helikoptery za pomocą wyrzutni rakiet. Ściągaliśmy kurz z pomników zaginionych cywilizacji i szukaliśmy oazy pośród bezkresnych piasków. Jednego dnia graliśmy na konsoli, piliśmy piwo i przeglądaliśmy zdjęcia z dawnych czasów, by kolejnego ratować świat na pełen etat. Wygląda na to, że jedyne, czego w grach serii "Uncharted" nie robiliśmy, to obserwowanie czarów Kina Nowej Przygody oczami kobiet – drugoplanowych bohaterek opowieści o twardym facecie z ciętym językiem i pokomplikowanym życiorysem. I chociaż podobna perspektywa jest sednem "Zaginionego Dziedzictwa", skłamałbym, mówiąc, że coś zmienia. Zarówno wygadana poszukiwaczka skarbów Chloe Frazer, jak i introwertyczna najemniczka Nadine Ross miały więcej do zaoferowania na drugim planie. 




Frazer, choć pozostaje ulubienicą fanów i starzeje się jak wino, nigdy nie była popisem scenariopisarskiego kunsztu. W czasach swojego debiutu w "Uncharted 2: Pośród złodziei" stanowiła ni mniej, ni więcej, żeńską wersję Nathana Drake'a – łączył ich zawadiacki charakter, umiłowanie do broni palnej oraz skłonność do aktów podwójnej lojalności. Dziś może się pochwalić dopisaną na kolanie biografią, która zbliża ją z kolei do innej gwiazdy z odzysku, czyli Lary Croft. Tyle że Lara – zwłaszcza po dwóch pełnometrażowych przygodach – jest postacią ciekawszą, z bogatszą historią i motywacjami wykraczającymi poza chęć przepracowania kompleksu ojca. Nadine, była szefowa prywatnej kompanii militarnej, radzi sobie lepiej, w toku fabuły zmienia nawet życiowe priorytety, lecz trudno oprzeć się wrażeniu, że to zmiana zbyt pospieszna, osadzona w scenariuszu na dobre słowo. Ostatecznie więc, "Zaginione Dziedzictwo" sprawdza się najlepiej jako historia konfliktu dwóch starożytnych cywilizacji, reprezentowanych przez ich współczesnych spadkobierców i zarazem strażników pamięci – z jednej strony Chloe, z drugiej – przebiegłego handlarza bronią Asava. Dziewczyny żartują, że okulary dodają mu wdzięku intelektualisty. Ale jeśli Asav intelektualistą jest, to na pewno nie takim, który przedkłada siłę argumentów nad argument siły. 




Słuchając opowieści o zapomnianych bogach, wojnach toczonych w imię religii oraz całych miastach budowanych w celach dywersyjnych, aż chciałoby się pograć w prequel o przygodach Śiwy, Ganeszy oraz reszty ferajny z hinduskiego panteonu. Podoba mi się konsekwentne wykorzystywanie tej mitologii, łączenie jej ze współczesną historią oraz przenoszenie fabularnych akcentów na mechanikę zabawy. Zagadki logiczne, które dotąd były chwilą wytchnienia pomiędzy popisami kaskaderskimi i strzelaninami, odzwierciedlają tu relację pomiędzy bohaterką a antagonistą. Wymiany ognia, które potrafiły znużyć, stają się naraz walką o coś znacznie ważniejszego niż sprytnie umieszczony w fabule McGuffin. Paradoksalnie, choć "Dziedzictwo" jest jedną z najbardziej kameralnych odsłon cyklu – bliżej jej do "Złotej Otchłani" oraz pierwszej części niż do inscenizacyjnie rozbuchanych sequeli – to stawka okazuje się największa. Tym większa szkoda, że gra pozostaje przykładem świetnie udramatyzowanego tekstu, któremu na drodze do wielkości stają główne bohaterki. Mówiąc krótko, jest coś fundamentalnie nie tak w historii dwóch twardych kobitek, którym cały splendor kradną szalejący na drugim planie mężczyźni. 




Pomijając felery scenariusza, "Zaginione Dziedzictwo" to gra, której krytykować raczej nie wypada. Po pierwsze, animacja i oprawa graficzna wciąż zrywają skalp. Po drugie, miks eksploracji i walki odmierzono z aptekarską precyzją, zaś zagadki logiczno-przestrzenne są klasą samą dla siebie. Po trzecie i najważniejsze, mówimy o dodatku fabularnym, który można pomylić z dużym tytułem – pod tym względem Naughty Dog stanowi wzór dla innych developerów. Gra jest długa, nie widać w niej ani artystycznych kompromisów, ani ograniczonego budżetu. W myśl zasady, że lepsze jest wrogiem dobrego, twórcy pozostawili większość atrakcji z "Uncharted 4: Kresu złodzieja". Będziemy więc wspinać się za dwóch, skradać w wysokiej trawie, przemierzać rozległe tereny jeepem (oraz, a jakże!, korzystać z wyciągarki), a co jakiś czas kłaść palec na spuście w świetnie zaprojektowanych, otwartych lokacjach – nihil novi sub sole, po prostu jeszcze więcej dobra. Niektórzy powiedzą, że to przykład intelektualnego uwiądu oraz koncepcyjnego lenistwa. Ja odpowiem, że za połowę ceny nie śmiałbym prosić o więcej. 
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones