Recenzja filmu

Zbaw mnie ode złego (2010)
Wes Craven
Max Thieriot
John Magaro

Koniec niewinności

Powstał film bardzo retro, który przywodzi na myśl stare serie horrorów z lat 80. Z drugiej strony brakuje mu własnego klimatu i wyrazistego mordercy.
Trzydzieści lat temu od przebojowego horroru nie wymagano zbyt wiele. Wystarczyła grupa nastolatków i psychopatyczny morderca. Bohaterowie nie byli w nich już dziećmi, ale nie byli też dorosłymi - dopiero odkrywali uroki seksu i siłę własnych popędów. Psychopata był niczym pierwotna siła, która unicestwiała tych spośród nich, którzy nie potrafili nad sobą zapanować. Jednym z tych, który pomógł dopracować do perfekcji tamtą formułę horroru, był Wes Craven. Teraz próbuje ją odkurzyć filmem "Zbaw mnie ode złego".

Tym razem głównymi bohaterami jest grupa wyrostków urodzonych pewnej feralnej nocy kilkanaście lat wcześniej. Z ich narodzinami wiąże się śmierć brutalnego mordercy, która ze względu na niezwykłe okoliczności (ciała nigdy nie znaleziono) dała początek pewnemu przesądowi i proroctwu, że morderca kiedyś powróci i zabije tych, którzy się wtedy urodzili. Ten dzień właśnie nadszedł i nie jest pewne, kto się uratuje. Jednym z walczących o życie jest Bug, chłopak tak słodki i naiwny, że aż się niedobrze robi. Aby przetrwać, będzie musiał utracić niewinność, odkryć prawdę o swym dziedzictwie i skonfrontować się z pytaniem, czy on sam jest winny śmierci swoich przyjaciół i bliskich.

Kręcąc "Zbaw mnie ode złego", Craven bardzo wiele ryzykował. Powrócił bowiem do struktury horroru, którą sam zdewaluował serią "Krzyk". To ryzyko nie do końca się opłaciło. Owszem, powstał film bardzo retro, który przywodzi na myśl stare serie horrorów z lat 80. "Zbaw mnie ode złego" mogłoby powstać w 1984 roku i nikt nie zauważyłby w nim nic dziwnego. Jeśli zatem lubicie tamtą epokę, film jest w sam raz dla was. Z drugiej strony brakuje mu własnego klimatu, pozbawiony jest jakichkolwiek cech szczególnych, dzięki którym mógłby zostać zapamiętany. Tym znakiem rozpoznawczym był zazwyczaj psychopatyczny morderca: Michael, Freddy, Chucky, Jason – kto mógłby o nich zapomnieć! A tymczasem zabójca ze "Zbaw mnie ode złego" to pierwsza rzecz, która wypada z pamięci. Brak mu wyrazistości, ulubionego sposobu zadawania śmierci, ba - on nawet nie ma porządnego imienia! Słowem: jest postacią nudną. Widać to wyraźnie, kiedy zestawi się go z innymi bohaterami, jak choćby Żmiją (świetna Emily Meade), szefową feministycznego gangu szkolnego, przed którą drżą nawet futboliści, czy Bugiem (równie dobry Max Thieriot) posiadającym niespotykane umiejętności naśladownictwa.

Bez wyrazistego złoczyńcy horror nie ma racji bytu. W tym sensie "Zbaw mnie ode złego" jest obrazem straconej szansy. Ale teoretycznie jest jeszcze nadzieja na to, że mogłaby powstać niezła seria. Potrzebna byłaby jednak metamorfoza podobna do tej, jaką przeszedł "Piątek trzynastego". Czy Cravena jednak na to stać – oto jest pytanie, na które zapewne nigdy nie poznamy odpowiedzi.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones