Recenzja filmu

Amy (2015)
Asif Kapadia

Kto zabił Amy Winehouse?

Twórca nie czuje potrzeby kombinowania ze strukturą, chronologią, dramaturgią. Rezygnuje z gadających głów, spycha wszystkie komentarze do offu, skupia się wyłącznie na materiałach
Historie, które Asif Kapadia potrafi wyczarować z archiwaliów, zapewnią mu kiedyś miejsce w panteonie legend dokumentu. Brytyjczyk o hinduskich korzeniach kręcił już fabuły, krótkie metraże, zabierał kamerę na indyjskie bezdroża i do rekwizytorni kina grozy. Ale strzałem w dziesiątkę okazał się dopiero wybitny "Senna", usytuowana na styku kina faktu oraz trzymającego za gardło dramatu biografia legendy Formuły 1. W "Amy" Kapadia kontynuuje swoją artystyczną strategię – na dobre i na złe.



Historia wzlotu i upadku Amy Winehouse jest bodaj pierwszą opowieścią o nowych mediach jako żywiole, za który bierzemy zbiorową odpowiedzialność. Nie było wcześniej gwiazdy, która spoglądałaby w otchłań w czasach tak dużej drożności najróżniejszych kanałów komunikacyjnych – blogów, portali społecznościowych, publicystyki i rozrywki przeniesionej na youtube'owe kanały. Kapadia jest bezlitosny w rozdzielaniu winy: obarcza nią ojca Winehouse, który próbował ogrzać się w blasku córki; byłego chłopaka, który egoistycznie podsycał jej lęki; komików scenicznych, którym dostarczała materiału do żartów przez parę ładnych lat; show biznes, starający się przeformatować jazzową wokalistkę na kolejną gwiazdkę pop; wreszcie – tych, którzy choć raz rzucili kamień w internecie. To szczera deklaracja, ale nieuczciwa ocena sytuacji – z filmu wyłania się bowiem obraz Amy jako męczennicy popkultury, dla której kosmiczny sukces płyty "Back to Black" i związany z nim transfer na amerykańską ziemię był tragicznym fatum.



Ów wątek, choć rozbudowany, nie jest na szczęście sednem dokumentu Kapadii. To  przede wszystkim film o dziewczynie przekuwającej życie w muzykę, o zbieżności pomiędzy tymi sferami. Twórca nie czuje potrzeby kombinowania ze strukturą, chronologią, dramaturgią. Rezygnuje z gadających głów, spycha wszystkie komentarze do offu, skupia się wyłącznie na materiałach archiwalnych. I co to są za archiwalia! Praca dokumentacyjna reżysera robi imponujące wrażenie: nagrania z domowej kolekcji, filmy z wakacji, wideoklipy, sesje muzyczne, fotografie, koncerty, backstage. Wszystko idealnie zestrojone ze świetnymi kompozycjami Antonio Pinto oraz kawałkami samej Winehouse, skontrastowane ze wspaniałymi metaforami rosnącej sławy: niewiele obrazów działa mocniej niż ten, w którym kamera podąża za jadącą taksówką, by po chwili, przy akompaniamencie nałożonych na siebie piosenek bohaterki, wznieść się ponad Nowy Jork.  

Gotowa, skrojona pod kilkanaście filmów historia wokalistyki niesie dokument Kapadii i trudno oprzeć się wrażeniu, że reżyser zużył najwięcej energii na etapie preprodukcji. Można się zżymać na taką postawę, ale też trudno zaprzeczyć, że Amy zasługiwała na podobne kino: porządkujące fakty, rozszerzające perspektywę, odklejające figurę medialną od człowieka, słowem: zaglądające za parawan mitu.  
1 10
Moja ocena:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones