Kultura, głupcze!

Holzhausen stawia pytania o rolę kultury, ale nie udziela żadnych odpowiedzi. Opisuje Muzeum Historii Sztuki jak borgesowską Bibliotekę, w której przepastnych zbiorach trudno odnaleźć sensy,
"Tajemnice wielkiego muzeum" nie przypominają klasycznych dokumentów o kulisach świata sztuki. Johannes Holzhausen rzuca widzom wyzwanie: rezygnuje z przeprowadzania wywiadów, nie sięga po głosy ekspertów ani też nie decyduje się na wykorzystanie narratora, który wprowadzałby widza w opisywaną rzeczywistość. Jego dokument to film świadomie enigmatyczny, niełatwy, ale przewrotnie błyskotliwy.



Podczas dwóch lat spędzonych na jego realizacji Holzhausen doskonale poznał reguły rządzące Muzeum Historii Sztuki w Wiedniu i ludzi je tworzących. W swym dokumencie przygląda się im z czułością i humorem. Portretuje zakochaną w sztuce dyrektorkę, młodych konserwatorów, dyrektora finansowego skrupulatnie przeliczającego każde wydawane euro, starszego pana przechodzącego właśnie na emeryturę i jedną z pracownic oprowadzających wycieczki, która skarży się, że w Muzeum brakuje ducha integracji. Holzhausen patrzy na nich z boku, nigdy nie wychodzi z nimi poza muzealne mury. Nie interesują go jako ludzie, ale jako tryby instytucjonalnej machiny.

W "Tajemnicach wielkiego muzeum" ich praca pokazywana jest w krzywym zwierciadle. Reżyser przysłuchuje się pełnym emfazy rozmowom o tym, jaka powinna być kolejność wieszania obrazów i o tym, czy w muzealnych broszurach użyto odpowiednio wyrazistego fontu. Pokazuje mężczyznę z atencją sprawdzającego pułapki na mole i konserwatora, który nie mogąc poradzić sobie z naprawą drogiego eksponatu niczym bohaterowie serialu "Prawo ulicy" wypowiada pod nosem wciąż to samo słowo: "shit".



Holzhausen dostrzega komediowy potencjał tych scen i długo przetrzymuje ujęcia. Tak rodzi się konfuzja będąca niezawodnym źródłem komizmu. "Tajemnice wielkiego muzeum" przypominają  czasami "Historie kuchenne" albo filmy Grzegorza Jaroszuka – z ich uwielbieniem nonsensu i małymi ludzkimi śmiesznostkami jako tematem przewodnim.

Ale Holzhausen idzie w swym filmie dalej – opowiadając o codzienności muzealników, pyta o rolę sztuki w dzisiejszym świecie. Pokazuje, jak instytucje kultury zmuszone są rywalizować o budżetowe dotacje i że podlegają brutalnym prawom wolnego rynku. Wielka sztuka zmuszona jest zejść z piedestału, by wyjść naprzeciw oczekiwaniom współczesnej publiki, której część traktuje drogocenne eksponaty jako ciekawostkę lub towar. Tak oto sacrum sztuki boleśnie zderza się z profanum codzienności.

Holzhausen stawia pytania o rolę kultury, ale nie udziela żadnych odpowiedzi. Opisuje Muzeum Historii Sztuki jak borgesowską Bibliotekę, w której przepastnych zbiorach trudno odnaleźć sensy, ale o której wiemy, że te sensy ukrywa. Wyróżniony w Berlinie i nagrodzony Austriacką Nagrodą Filmową dokument Holzhausena to propozycja kierowana do wąskiego grona widzów, posługująca się wyrafinowanym humorem i zostawiająca nas z pytaniami o to, czy aby czas wielkiej sztuki bezpowrotnie nie przeminął.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones