Recenzja filmu

Inland Empire (2006)
David Lynch
Laura Dern
Jeremy Irons

Labirynt Davida Lyncha

Podczas seansu "Inland Empire" można odnieść wrażenie, że reżyser zakochał się w kręceniu scen kamerą cyfrową. To dzięki niej ujęcia są bardzo czyste, a kontury ostre. W pierwszych scenach filmu
Podczas seansu "Inland Empire" można odnieść wrażenie, że reżyser zakochał się w kręceniu scen kamerą cyfrową. To dzięki niej ujęcia są bardzo czyste, a kontury ostre. W pierwszych scenach filmu Lynch pokazuje bogate wnętrza domu Nikki, by stopniowo zmienić atmosferę na bardziej mroczną i surową. Ukazane zostaje piękno obracające się w brzydotę; nie tylko sceneria się zmienia, ale również główna bohaterka (grana przez Laurę Dern), która po każdej transformacji wygląda coraz gorzej. Porównując "Inland Empire" do wcześniejszego kinowego filmu Lyncha "Mulholland Drive", można śmiało stwierdzić, że jest on bardziej surowy i o wiele bardziej złożony. W filmie pojawia się mnóstwo pobocznych wątków, które utrudniają śledzenie głównego wątku zagubienia bohaterki w rzeczywistości filmowej. Nie zdziwił mnie więc fakt, że podczas seansu kinowego niektórzy widzowie wychodzili w połowie tego trwającego niecałe trzy godziny filmu. Zapewne każdy fan Davida Lyncha nauczył się już, że próba zrozumienia obrazu tego reżysera podczas pierwszego oglądania nie ma sensu. Tym bardziej "Inland Empire" posiada tak złożoną fabułę jest przeznaczony tylko do fanów tego filmowca, którzy oswoili się już z jego stylem. Reżyser miesza realność "prawdziwą" z realnością filmową, przeszłość z teraźniejszością i przyszłością a nawet miejsca akcji. Poza tym jego bohaterowie podobnie jak Nikki / Sue mają zachwianą tożsamość; dodaje do tego poboczne wątki na czele z typowymi dla niego "dziwactwami".

Aktorstwo to wielki plus tego filmu. Laura Dern stworzyła prawdopodobnie rolę swojego życia. Fascynująca jest jej metamorfoza z eleganckiej, pięknej aktorki poprzez ubogą kurę domową w zaniedbaną, wychudzoną prostytutkę. Także inni aktorzy stworzyli ciekawe kreacje. Grace Zabriskie (znaną z "Twin Peaks") również ukazała przemianę z przemiłej sąsiadki o twardym akcencie w szorstką i wulgarną kobietę o złych manierach. W filmie mamy też Justina Therouxa ("Mulholland Drive"), który wcielił się w postać playboya i filmowego partnera głównej bohaterki Devona; jego filmowe alter ego to bezwzględny Billy. Na uwagę zasługują też polscy aktorzy. Najlepiej spośród nich zaprezentował się Krzysztof Majchrzak jako demoniczny Fantom. Postać stworzona przez niego jest nieobliczalna i wybuchowa. Z kolei Peter J. Lucas grający męża głównej bohaterki ukrywa za fasadą spokojnej twarzy czyste szaleństwo, które można odczytać w jego oczach. Przekonująca jest Karolina Gruszka jako zagubiona dziewczyna, która ze łzami w oczach śledzi wraz z widzem wszystkie wydarzenia.

Interesująca jest w filmie oprawa muzyczna. David Lynch nie współpracował tym razem ze swoim nadwornym kompozytorem Angelo Badalamentim. Stworzył za to własne kompozycje, z których najbardziej charakterystyczna jest "Ghost of Love". Utwór ten z bardzo charakterystycznym rytmem słyszymy w jednej z najciekawszych scen, w której Sue spotyka byłe partnerki swojego kochanka i uświadamia sobie, że była dla niego tylko przygodą. Z kolei enigmatyczny "Rabbits theme" towarzyszy scenom rodziny ludzi-królików, które należą do najdziwaczniejszych w całej produkcji. W filmie użyte zostały także utwory różnych wykonawców; taneczne "The Locko-Motion" Little Evy oraz dynamiczne "Black Tambourine" Becka sprawiają, że filmowi ustępuje w danych scenach mroczna atmosfera. Z kolei "Polish Poem“ śpiewany przez Chrystę Bell na początku i na końcu filmu brzmi niesamowicie pięknie i wzniośle.

"Inland Empire" ma dwa minusy. Pierwszym z nich to zbyt długie dialogi, które mogły zostać skrócone w postprodukcji. Drugim minusem jest natłok mini-scen, które nie wprowadzają nic do fabuły, a jedynie sprawiają, że film (i tak już skomplikowany) staje się jeszcze bardziej złożony. Być może celem reżysera było wprowadzenie wielu pomysłów, które okazałyby się dla widzów ślepą uliczką w labiryncie, z którego próbujemy, tak jak Nikki / Sue się wydostać.

W dziele Lyncha jest mnóstwo scen, które robią bardzo pozytywne wrażenie. Jedną z nich jest sekwencja, w której Nikki zwierza się kochankowi, że grozi im niebezpieczeństwo ze strony jej męża. Wypowiedziana przez nią kwestia "Cholera! To brzmi jak dialog z naszego scenariusza!" zwiastuje u niej utratę rozróżniania jawy od filmu i sprawia, że widzom przechodzą ciarki po plecach. Takich scen jest w filmie więcej, jak na przykład rozmowa zahipnotyzowanej kobiety z policjantem na komisariacie lub scena "łóżkowa" Devona i Nikki, która nie zawiera żadnego erotyzmu ani romantyzmu, za to niesamowite napięcie i wrażenie że stanie się coś złego. David Lynch po raz kolejny udowadnia, że potrafi jak nikt inny budować atmosferę napięcia i grozy, której nie powstydziłby się nie jeden reżyser. Na uwagę zasługuje również scena, w której Suzan spotyka na ulicy swoje "koleżanki" (kochanki Devona / Billego) oraz następujące potem cofnięcie się w czasie o kilkadziesiąt lat. Finał filmu jest bardzo nietypowy. Ukazuje on pełną grozy konfrontację Nikki / Sue z Fantomem przebiegającą w zupełnym milczeniu.

Interpretacja "Inland Empire" nie jest prosta. Film został tak skonstruowany, aby każdy widz interpretował go na swój sposób. W ostatniej scenie, krótko przed napisami końcowymi oglądamy zbliżenie twarzy głównej bohaterki, na której maluje się zaskoczenie, ulga, oszołomienie i być może nawet smutek. Ciężko jest do końca zrozumieć co czuje i widzi patrząc przed siebie, gdy w tle słychać brawa publiczności dobiegające jakby ze starych głośników. Wywnioskować możemy, że bohaterka wyszła z lynchowskiego labiryntu, nie wiemy tylko, dokąd ją zaprowadził. W napisach końcowych widzimy Pomonę, wspomnianą wcześniej w filmie, w której reżyser umieścił odwołania do swoich wcześniejszych dzieł: "Mulholland Drive" oraz "Symfonii Przemysłowej nr 1". Jest ona kolejną zagadką, którą każdy widz musi osobiście rozwiązać.

"Inland Empire" to dzieło bardzo nietypowe i oryginalne, dostarczające obrazów, których na próżno szukać w innych filmach. Dla jednych widzów ten 3-godzinny film jest ciężką próbą dla innych niecodzienną podróżą wgłąb wyobraźni Davida Lyncha, do której chce się wracać.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
David Lynch to jeden z tych twórców, których dzieła można albo bezwarunkowo zaakceptować, albo... czytaj więcej
David Lynch powrócił po dłuższej przerwie z nowym obrazem pełnometrażowym. Jednak ta przerwa nie wpłynęła... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones