Lekcja religii

Sam fakt, że Bruce Morris wpadł na pomysł, by katechezę przenieść do kina i posłużyć się do tego paskudną animacją, da się jeszcze przełknąć. Ale już to, że całość opiera się na infantylnych
Pierwsza scena "Największego z cudów" uderza brzydką animacją rodem z przestarzałych gier komputerowych. Drugie uderzenie następuje w momencie, gdy z ust jednego z bohaterów wydobywają się kanciaste słowa – brzmią jak kwestie czytane przez syntezator mowy. Już na samym początku wiemy więc, że film nie jest skierowany do estetów. Jako katecheza – a tę animacja Bruce'a Morrisa przypomina – powinien być realizowany z myślą o wiernych potrzebujących wsparcia, pocieszenia i umocnienia swojej wiary. Ale i te osoby nie znajdą tu nic dla siebie. Chyba że ich wiara w katolickie dogmaty opiera się na wiedzy rodem z książeczki do Pierwszej Komunii.

Bohaterami "Największego z cudów" jest kilkoro osób, które przeżywają poważny kryzys w swoim życiu – samotna matka nie radzi sobie po śmierci męża ze spoczywającymi na niej obowiązkami; kierowca autobusu dowiaduje się, że jego syn ma raka; elegancka staruszka ubolewa nad tym, że czuje się już niepotrzebna. Wszystkich połączy ta sama potrzeba, by pójść do kościoła. Na miejscu doświadczają objawienia i cudów – ukazują się im ich aniołowie stróżowie, widzą diabły atakujące mało gorliwych wiernych i rozmawiają z Jezusem. Co rusz aniołowie komentują nieprzykładne zachowanie osób w kościele – a to ktoś przyszedł na mszę na ostatnią chwilę (czego nie można robić, gdyż do słowa bożego trzeba się przygotować), a to ktoś tuż przed spowiedzią odbiera smsy, a ktoś inny bezczelnie prosi Boga o awans albo pieniądze. Na przykładzie tych błędnych zachowań jesteśmy uczeni, jak nie należy postępować w Domu Bożym. Kto może chcieć słuchać takiego umoralniania poza kościołem, odgadnąć nie mogę.

Sam fakt, że Bruce Morris wpadł na pomysł, by katechezę przenieść do kina i posłużyć się do tego paskudną animacją, da się jeszcze przełknąć. Ale już to, że całość opiera się na infantylnych wyobrażeniach nieba, piekła, czyśćca, szatana i aniołków, urazi każdą samodzielnie myślącą istotę. I nie ma znaczenia, że opowieść opiera się na prawdziwych przeżyciach osób, którym dane było zobaczyć boskie oblicze. Forma, po jaką sięgnęli autorzy, jest nie do przyjęcia. Jeśli przedstawiciele Kościoła katolickiego prędko nie zrozumieją, że jedynym sposobem na zatrzymanie wiernych jest szanowanie ich inteligencji, za jakiś czas może się okazać, że nie będą mieli kogo nauczać. Jedyny powód, dla którego warto by było zobaczyć "Największy z cudów", to właśnie to, że jest on kwintesencją bardzo przestarzałego i nieskutecznego nauczania. Ale żeby się dowiedzieć, w czym tkwi problem współczesnego Kościoła katolickiego, nie trzeba iść do kina.

Powstanie tej animacji pozostaje dla mnie "największą zagadką".
1 10
Moja ocena:
2
Absolwentka Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończyła specjalizację edytorsko-wydawniczą. Redaktorka Filmwebu z długoletnim stażem. Aktualnie także doktorantka w Instytucie... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones