Lew, czarownica i ratowanie świata

Po gigantycznym sukcesie, sprzedanej w wielomilionowym nakładzie "Final Fantasy 7", apetyty graczy były rozbudzone do tego stopnia, że kolejna część firmowej serii Square, miała zyskać miano
Po gigantycznym sukcesie, sprzedanej w wielomilionowym nakładzie "Final Fantasy 7", apetyty graczy były rozbudzone do tego stopnia, że kolejna część firmowej serii Square, miała zyskać miano jednej z najbardziej wyczekiwanych produkcji w świecie gameingu. Czego można było spodziewać się po "ósemce"? Jedno było pewne – z poprzedniczką łączył ją jedynie tytuł – odrębna historia dla każdej części stała się bowiem wizytówką serii, ale po Squaresofcie, tak jak po ówczesnym Blizzardzie, spodziewać się można było jednego – produkt, który wpadnie w nasze ręce, będzie czymś więcej niż zwyczajną grą komputerową…

"FF8" miał być grą dojrzalszą, grą która całkowicie zburzy dotychczasowy porządek w światku jRPG i trzeba przyznać, że intro z epickim "Liberi Fatali" zapowiadało coś naprawdę wielkiego. Squall Leonheart – główny bohater "ósemki" - jest młodym adeptem SeeD – paramilitarnej organizacji, której celem jest szeroko pojęte pilnowanie porządku w świecie i jego ochrona przed potężnymi czarownicami. Squall nie jest jednak nikim wyjątkowym, bo SeeD jest w zasadzie cała ekipa nieprzeciętnych osobistości jaką dane nam będzie pokierować. Wyrazistość postaci, ich głębia i niezwykle wiarygodne relacje są prawdziwą siłą "ósemki". Co jednak z wątkiem fabularnym? Tym razem jest nieco bardziej politycznie, co nie oznacza, że tragicznie, jednak rozmachu z prawdziwego zdarzenia fabuła "FF8" nabiera dopiero gdzieś na drugiej płycie. Zaznaczmy przy tym, że wiele wątków, nawet po ukończeniu gry, nie zostaje dopowiedzianych dając znaczne pole do własnej interpretacji, co osobiście zaliczam jedynie na plus i gdyby tak się zastanowić, to "FF8" pod względem fabularnym jest jedną z dojrzalszych części serii. Ten swoisty brak intensywności na początku rozrywki wynagradza nam nasza ekipa, a właściwie relacje między jej członkami. Skoro już jesteśmy przy relacjach, to o ile w dotychczasowych częściach, wątki romantyczne stanowiły bądź co bądź, jedynie miłe uzupełnienie dla głównej osi fabularnej, teraz, chemia między parą głównych bohaterów w znacznym stopniu pchnie akcję do przodu i co więcej… wszystko to wypadło całkiem wiarygodnie.



Do takiego efektu przyczynili się nie tylko scenarzyści, bo swoją cegiełkę dołożyli tu również spece od oprawy audiowizualnej. Na pierwszy ogień poszedł raczkujący wówczas Motion Capture, świetnie wykorzystany przy okazji wstawek FMV – nie muszę chyba mówić jakie to w tamtych czasach wywierało wrażenie. Znakomicie wyreżyserowana scena tańca Squalla i Rinoi na trwałe zapisała się w historii branży. W oprawie audio ponownie maczał mistrzowskie palce Nobuo Uematsu. Biorąc pod uwagę sam OST, "FF8" zapadł pamięć głównie ze względu na dwa kawałki – wspomniane już, epickie "Liberi Fatali" i romantyczny, zaśpiewany przez Faye Wong "Eyes on Me” co w pełni wynagradzało leciutki spadek formy w stosunku do poprzedniczki. Dotychczasowe zmiany dążyły do nadania "FF8" posmaku gry zachodniej i tak też stało się ze stylizacją wizualną, która z mangowej przyjęła formę bliższą kulturze zachodu, co symbolicznie objawiło się w nadaniu postaciom wymiarów odpowiadających realistycznym. Dobrze to, czy źle, najlepiej ocenić samemu, ale bardziej przystępnie – na pewno – nie każdy w końcu musi kochać mangę.

Mocnym punktem poprzedniczki był system gry oparty o materię, która stwarzała spore możliwości konstrukcyjne drużyny. Na system FF8 bezpośrednie przełożenie mają istoty zwane GF-ami (dawniej były to summony). Magię czerpiemy przez komendę "Draw" dosłownie wyciągając ją z przeciwników, lub z Draw Pointa. Junction system pozwala nam również na zaaplikowanie naszej postaci umiejętności wyuczonych przez GF-a, włącznie z podkręcaniem jej cech. Brzmi nieco skomplikowanie i faktycznie możliwości jest sporo – w moim odczuciu, było to kolejne pójście w stronę wzorców zachodnich, lubujących się w drzewku rozwoju. Pomimo wszystkich niuansów jakimi uraczył nas Squaresoft, osobiście preferuję jednak system znany z poprzedniczki, który wygrywa ten pojedynek swoją prostotą i intuicyjnością. Swego rodzaju ciekawostkę i to naprawdę niezłego kalibru stanowi mini gra zaaplikowana do "FF8". Jeśli ktoś chciałby zapomnieć na chwilę o ratowaniu świata, może popróbować szczęścia w karciance Triple Triad – żyć nie umierać!



Pod względem nakręcenia spirali marketingu "FF8" posiadała chyba największy rozmach, nie licząc jej następczyń. Wysoki budżet jest tu wręcz namacalny. Gra zaskarbiła sobie wielkie grono fanów, ale dla wielu entuzjastów jRPG pozostawiła po sobie pewien niedosyt. Najwyraźniej zapomniano, że "FF8" nie była kontynuacją poprzedniczki, a chyba takie właśnie były oczekiwania. Narracja fabularna, choć dojrzalsza, prowadzona była z nieco mniejszą intensywnością, nowy system mechaniki gry, zupełnie różny od poprzedniego. Malkontenci znaleźliby zapewne jeszcze kilka innych wad. Jednego dla Square na pewno nie można zarzucić. Zaangażowanie w produkcję czuć tu na każdym kroku, bo produkt który otrzymaliśmy był dopracowany niemal w każdym calu, a warto również pamiętać, że "FF8" osiągnął niepodważalne mistrzostwo w kreowaniu postaci z krwi i kości, bo z mało którą ekipą z gry komputerowej, dane nam będzie zżyć się w podobny sposób, tak jak ze składem z Ogrodu Balamb.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones