Recenzja filmu

Zero (2009)
Paweł Borowski
Robert Więckiewicz
Bogdan Koca

Matematyka kina

Największym sukcesem reżysera jest to, że prawie każdą wadę jego filmu można obrócić w zaletę. Weźmy aktorów poobsadzanych według irytująco oczywistego wzoru.
Film Pawła Borowskiego (autora bardzo dobrej krótkometrażówki "Kocham cię") ogląda się z ulgą. To co w rozmaitych "Sennościach" i "Drzazgach" usiłowano nam wbić do głowy przy pomocy młotka, tutaj widzimy na własne oczy. Okej, wierzę już, że można nad Wisłą nakręcić sensowną, wielowątkową fabułę, która będzie się trzymać kupy i do której nie będzie pasować metafora domku z kart. Teraz poproszę o ciekawsze historie z wykorzystaniem tej konwencji, traktujące zachodnie wzorce narracyjne jak środek do celu, nie zaś cel sam w sobie. Można się pogubić, zwłaszcza na początku. Kamera śledzi bohatera A, by za chwilę niefrasobliwie go porzucić i podążać śladami B, C i D. Znajomy śmieje się, że płynie to trochę jak w filmie "W sieci zła" z Denzelem Washingtonem, gdzie duch zbrodniarza wędrował pomiędzy przypadkowymi ludźmi. Zestawione z matematyczną precyzją sceny zaplatają się, zazębiają, układają w wewnętrznie spójne sekwencje, tworzą logiczną fabułę. Początkowo obraz sprawia wrażenie przeciągniętej do granic cierpliwości ekspozycji, ale z czasem, gdy ogarniemy, że to metoda twórcza, "haczyk", na którym wisi scenariusz, robi się lepiej. Tym bardziej, że Borowski pamięta o dwóch niezbędnych składnikach polifonicznej fabuły – silnym ładunku emocjonalnym w każdej scenie oraz przestrzeni między postaciami, scenariuszowym "oddechu". Poszczególne wątki przecinają się, lecz ich bohaterowie nie wydają się ustawieni na jasno wytyczonych szlakach. Borowski zderza ich ze sobą, jednak nie stara się nikogo przekonać, że krokami tych "kosmicznych mrówek" (cytując klasyka) kieruje jakieś fatum. Zamiast moralizować na temat Przeznaczenia, reżyser przegina się w stronę Przypadku. To dość oczywista ścieżka w przypadku historii spod znaku wielkiego miasta i wielkiej samotności, ale trudno czynić z tego zarzut. W ogóle, największym sukcesem reżysera jest to, że prawie każdą wadę jego filmu można obrócić w zaletę. Weźmy aktorów poobsadzanych według irytująco oczywistego wzoru. Andrzej Mastalerz – szary gość, któremu życie rzuciło parę kłód pod nogi; Cezary Kosiński – stłamszony japiszon; Marian Dziędziel – chamowaty i zapocony taksówkarz; Roma Gąsiorowska – autystyczna "landryna" w mini spódniczce; Przemysław Bluszcz – alfons i damski bokser; Michał Żurawski – śliski, korporacyjny wąż. Gdy jednak okazuje się, że każdy z nich wnosi na plan bagaż swoich poprzednich ról, Borowski wygrywa. Minimalnym nakładem sił może scharakteryzować swoich protagonistów i nie traci cennego czasu (film trwa tylko półtorej godziny) na sceny dookreślające to, co dobrze wiemy. Nie odkrywając może Ameryki w warstwie myślowej (wszyscyśmy nieszczęśliwi w królestwie szkła i betonu), debiutujący na dużym ekranie reżyser pokazał, jak robić formalnie zdyscyplinowane, wielowątkowe kino, które nie popada w śmieszność i pretensjonalność. Jeden do "Zera" dla Borowskiego.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Pełnometrażowy debiut Pawła Borowskiego "Zero" to 24 historie nieszczęśliwych osób. I na tym stwierdzeniu... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones