Recenzja gry Xbox One

Grand Theft Auto V (2013)
Rod Edge
Ned Luke
Steven Ogg

Medium Theft Auto V

Może jestem już stary i granie mną tak nie wstrząsa jak kiedyś, ale po "piątce" pozostaje nieodparte wrażenie niedosytu i przesytu zarazem.
Będąc więcej niż umiarkowanym fanem serii, a na pewno grając w nią od samego początku, jestem – w przeciwieństwie do całych rzeszy graczy – średnio zadowolony. Podejrzewam też, że – w przeciwieństwie do wielu fascynatów "Grand Theft Auto V" – nie jest to dla mnie pierwsza, druga, może trzecia napotkana gra z serii, ale już więcej niż dziesiąta (choć tylko połowę skończyłem). Do tej pory wciąż miło mi się powraca do sprite'owego "GTA 2", do "GTA III" (pierwszego w 3D), a zwłaszcza do "GTA: Vice City". Może jestem już stary i granie mną tak nie wstrząsa jak kiedyś, ale przy okazji "piątki" pozostaje nieodparte wrażenie niedosytu i przesytu zarazem. Niedosytu możliwościami jakie gra mogła i powinna zaoferować i przesytu wtórnością, która powoli zaczyna zjadać tę serię gier.



Jesteśmy w gorącym Los Santos, gdzie mamy do wyboru aż trzech bohaterów, którymi możemy sterować. Michael De Santa vel Michael Townley, który upozorował własną śmierć we współpracy z FIB, choć prawdopodobnie wolałby być naprawdę martwy - nie radzi sobie z żoną: jej zdradami i szastaniem pieniędzmi oraz z dziećmi - narkomanem i porno gwiazdką. Franklin Clinton, afroamerykański młodociany rzezimieszek, który prawie że zostanie przysposobiony w przyszłości przez Michaela. Najbardziej specjalizuje się w kradzieżach aut oraz ilości przekleństw przypadających na zdanie. Możemy też sterować jego rottweilerem. Trevor Philips (fenomenalny dubbing Stevena Ogga) - niezrównoważony Kanadyjczyk, choć pewnie wielu jego pochowanych wrogów takie stwierdzenie nazwałoby oksymoronem. Jest równie dziki jak pustynia, na której mieszka.



Cieszy nie tyle różnorodność protagonistów, co ich bardzo rozbudowane biografie. Przyznać trzeba, że po godzinach gry i wielu wynaturzeniach oraz reminiscencjach, wciąż mamy wrażenie, że ci goście są otwartymi książkami. Co zawsze cechowało postaci z uniwersum GTA, to fakt, że bardzo łatwo można je polubić. A że nie zawsze to wychodzi, to za przykład niech posłuży choćby "Watch Dogs 2" czy "Command & Conquer Renegade". Tamci protagoniści nie są ani dobrze rozpisani fabularnie ani dialogowo; w dodatku rzucają irytującymi tekstami, niczym hybrydy bohaterów serialu "Stawka większa niż życie" i Jamesa Bonda w krainie "Angry Birds". Tu dialogi zaś są kapitalnie dopracowane, nie nużące i nie służące zapełnieniu ciszy na ekranie. Z gier wychodzących w ostatnich latach, tylko "Wiedźmin 3: Diki Gon" i zwłaszcza jego dodatek - "Serca z Kamienia", mogłyby zwyciężyć z GTA V na jakość dialogów i kompleksowość postaci. Także świat postaci drugoplanowych i epizodycznych nie został potraktowany po macoszemu. Można to porównać do obsady serialowej, gdzie aktorzy epizodyczni sztucznie są wciskani w odcinek i przez to uważny widz jeszcze szybciej wie, że ta postać zaraz zginie albo przynajmniej nie pojawi się już nigdy więcej. Przychodzą mi na myśl choćby niektóre odcinki "Gry o Tron" czy "The 100". Epizodyczni bohaterowie w serialach niby dużo mówią, błyskawicznie wchodzą w kontakt z główną postacią, ale nic to nie znaczy i ich los można przewidzieć. W świecie pod znakiem GTA jest to nie do pomyślenia, a GTA V jest dowodem na ciągły progres scenopisarstwa i dialogów w grach. Aż przyjemnie jest robić te wszystkie poboczne zadania, gdzie przez kilka minut działamy z postacią tak ciekawą, że mogłaby się pojawiać częściej. Można tu wspomnieć o pachołkach Trevora, o Martinie Madrazzo czy francuskim instruktorze jogi, który nie tylko jogi uczył żonę Michaela.



Grywalność to coś, czego nie można odmówić tej grze, choć to standard w dzisiejszych produkcjach – mnogość misji, ich różnorodność, mini gierki (ach, co jeszcze można zrobić, żeby gracz się nie znudził po tygodniu nową grą?). Możemy wykonywać zadania dla bardzo wielu podmiotów, możemy inwestować, korzystać z internetu, bawić się w nieruchomości niczym w "The Sims", kupić kino i oglądać w nim artystyczne produkcje z Francji czy Włoch; kto powiedział, że trzeba tylko kraść i zabijać? Jakby tego było mało, to mamy do dyspozycji tysiące cywilnych samochodów, pojazdy militarne, uprzywilejowane, latające, wodne, podwodne. Jak zwykle w takim przepychu, wszystko zaczyna się potem lekko przejadać. Gdy skończymy już grę w jej rdzeniu fabularnym, a także uporamy się (bądź nie) z questami pobocznymi, zaczyna lekko wiać nudą. Niby mamy olbrzymią planszę (naprawdę tak wielką, że jej objechanie samochodem po nabrzeżnych drogach zajmuje chyba realne pół godziny), ale co z tego, bo jak się popatrzy na mapę, to w większości są to martwe lokacje – podobne do siebie schematy infrastruktury, mała interakcja z otoczeniem, które w gruncie rzeczy reaguje tak samo na wszystko. Dodatkowo, jakieś 70% miejsc aktywności jest w dolnej połowie mapy, góra wydaje się być tylko manifestem, jak wielki otwarty świat Rockstar potrafi wykreować, bo to na pewno potrafi. Nie da się też nie zauważyć klasycznych bugów serii GTA – znikające w połowie drogi samochody, wysyp takich samych aut jakie przed chwilą ukradliśmy, postaci wystające z budynków czy fakt, że po zderzeniu samochodów, nawet niegroźnym, cywil ginie, a my sobie biegamy bez zadrapań. Prawdopodobnie to dlatego, że gdybyśmy nie mieli superhuman mode, to ginęlibyśmy na starcie każdej misji, ale wciąż ciężko tego nie zauważyć. Podobnie rzecz ma się z samochodami - są pancerne. Coś za coś, jak mniemam. Graficzne minusy jak zwykle ratuje kapitalna ścieżka dźwiękowa – coś, z czego Rockstar od lat słynie. Rap, lata 80., rock, hard rock, reaggae, EBM? Proszę bardzo – dla każdego jakaś stacja.



W "GTA V" możemy też grać w trybie multiplayer i on tyleż urozmaica grę, co trochę ją niszczy. Problemem nie jest CPU, ale są nim realni gracze. Największą zmorą jest oszukiwanie. Na przykład: żeby nabyć jedną ze zdolności, wystarczy biegać w kółko przez kilkadziesiąt minut. Oczywiście, trzeba się pilnować, bo jakiś gracz może nas zlikwidować wtedy równie łatwo jak dziadka siedzącego na sedesie. Można włączyć tryb nieaktywności, ale to takie trochę psujące zabawę sobie i innym graczom. Kolejnym problemem jest nieprzypadkowe, nagłe wychodzenie z sesji. Już po raz piąty podeszliśmy w sześcioosobowej grupie do trudnego zadania, już je kończymy, a tu koniec: gracz wyszedł z sesji. Grrr... Także mieszane uczucia wywołuje zabawa z graczami o najniższym poziomie doświadczenia – z jednej strony są nagminnie dyskryminowani i ci "lepsi" opuszczają sesje, jak mają za dużo amatorów u boku, ale z drugiej: pamiętam, że prawie każdy rookie chciał się wykazać i wbrew logice i planom grupy starał się kulom nie kłaniać. Często nawet kulom z karabinu maszynowego. Nawet przyjętych na klatę od kilkunastu wrogów, stojących metr od niego. Choć nigdy nie zapomnę, jak grałem w misję, gdy ja byłem od ładunków i szybkiego unieszkodliwiania gangsterów na podwórku, a osłaniał mnie inny gracz snajperką z dachu – po kilku podejściach wystarczyło, że gdy mieliśmy przed sobą parę zbirów, to gdy ja wycelowałem z gnata w jednego, ten od razu kasował drugiego. Potem, żeby skutecznie uciec z autem, pisaliśmy do siebie wiadomości tekstowe w grze. Takie rzeczy miło wspominam i są atutem gry, a przejście razem misji daje dużą satysfakcję.



Mam spory problem z "Grand Theft Auto V". Trochę zaczyna się robić autoplagiatem; ma niedopracowany, ale ogromny otwarty świat. Znacznie lepiej się gra w główny wątek, który jest wciągający i długi, bo potem możemy gonić echo w opustoszałych lokacjach. Nie wiem, co teraz trzeba, by wymyślić, żeby nie zrobiło się z tego coś w stylu klonów "Super Mario Bros". Mimo wszystko to wciąż jeden z lepszych tytułów ostatnich lat i na pewno lider w gangsterskich FPP. Bo choć król jest nagi, to wciąż jest królem.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Powracając po latach do miasta Los Santos, możemy zboczyć na chwilę z przestępczego szlaku i wybrać się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones