Recenzja filmu

Trzy kolory: Czerwony (1994)
Krzysztof Kieślowski
Irène Jacob
Jean-Louis Trintignant

Miłość od pierwszego wejrzenia

Jest taki wiersz Wisławy Szymborskiej, nazywa się "Miłość od pierwszego wejrzenia". Zaczyna się od słów: "Oboje są przekonani/ że połączyło ich uczucie nagłe./ Piękna jest taka pewność/ ale
Jest taki wiersz Wisławy Szymborskiej, nazywa się "Miłość od pierwszego wejrzenia". Zaczyna się od słów: "Oboje są przekonani/ że połączyło ich uczucie nagłe./ Piękna jest taka pewność/ ale niepewność - piękniejsza". Kieślowski, komentując ten utwór w albumie biograficznym, poświęconym swemu życiu i twórczości, powiedział, że to naprawdę dziwne - iż na początku lat 90. dwie tak różne osoby pomyślały dokładnie o tym samym. Tyle że jedna z nich potrzebowała na realizację swej idei kilku milionów franków, a druga - zaledwie trzydziestu linijek tekstu... Całe szczęście, że obie te osoby były geniuszami. "Czerwony" to film zamykający trylogię "Trzech kolorów". Najdojrzalszy z wszystkich, jakie Kieślowski nakręcił. Swoisty artystyczny testament reżysera - ostatni bowiem film, jaki zrobił. To obraz filozoficzny, melodramat - ale z głębokim ładunkiem metafizycznym, mistycznym niemal. Jeden z krytyków zauważył, że "Czerwony" z powrotem przywrócił kinu gatunek popularny w czasach nowej fali czy moralnego niepokoju. Że z tradycji "Trzeciego koloru" wyrastają i "Ukryte pragnienia" Bertolucciego, i "Godziny" Daldry'ego - filmy głębokie, symboliczne, z wieloma drogami interpretacyjnymi, prawdziwie poruszające. Nawiązujące do najważniejszych problemów filozoficznych. Z początku poznajemy - poniekąd równolegle - kilku bohaterów. Najważniejsza jest młoda modelka Valentine (śliczna, delikatna Jacob). To dziewczyna wrażliwa i ciepła; "niewinna" - według słów jednej z postaci. Gdy potrąca na ulicy psa - wpierw zawozi go do weterynarza, by potem spróbować oddać prawdziwemu właścicielowi. W ten sposób reżyser wprowadza drugiego bohatera, emerytowanego sędziego Josepha (świetny Trintignant) - człowieka, w którego życiu nie ma już energii, miłości i światła. To zmęczony, sfrustrowany starzec, ostatnią przyjemność znajdujący w podsłuchiwaniu sąsiadów i poznawaniu ich najskrytszych sekretów. Jednym z tych sąsiadów jest zaś seksowna Karin, którą łączy romans z mieszkającym naprzeciwko Valentine młodym studentem prawa, Augustem. A wszystkich tych ludzi połączy Kieślowski w dziwnej, misternej intrydze, w której tak naprawdę główną rolę odgrywać będzie... przypadek? Los? Przeznaczenie? Chaos? Bóg? Nie. Braterstwo. O tym właśnie trzecim haśle Wielkiej Rewolucji Francuskiej traktuje film - i braterstwo jest w "Czerwonym" jednak siłą najważniejszą. To właśnie zaufanie, zwykły uśmiech do drugiego człowieka - inicjuje wszystkie działania i zmiany. Reżyser, łącząc w filmie dwóch zupełnie obcych sobie ludzi dziwną więzią przy kieliszku gruszkówki, przypomina o solidarności, o szacunku dla drugiego człowieka. Tę wartość kładzie Kieślowski u podłoża wszelkiej ludzkiej moralności - i kładzie ją poniekąd w opozycji do ubóstwianej przez filozofów (i sędzich) prawdy. To trochę jak w "Dzikiej kaczce" Ibsena - prawda człowiekowi nie wystarcza, nie jest tak, że "prawda nas wyzwala", musimy mieć owo "coś jeszcze". Oczywiście, pytania i zakres tematyczny filmu prowadzić też muszą w związku z tym do religii i Boga. Sugestie, jakoby stary sędzia był rzeczywiście "bogiem zdewaluowanym", istotą chełpiącą się swą wiedzą (czyli prawdą właśnie!), ale odtrącającą życie; istotą wycofaną, która dzięki człowiekowi przypomina sobie o tym drugim biegunie, o braterstwie i moralności - taka interpretacja wydaje się trafna (warto zwrócić uwagę na to, gdzie Valentine na początku prowadzi pościg za psem sędziego). Jednakże nie tylko "bóg na emeryturze" pod magicznym dotknięciem bezinteresownego uśmiechu uświadamia sobie, co w życiu jest ważne. Także pozostali bohaterowie - jak w dobrej bajce - zostają wynagrodzeni za swą postawę i wiarę. Bo sędzia wie, że choć pewnych rzeczy, popełnionych w przeszłości nie da się cofnąć, to inni ludzie błędów tych powtarzać nie muszą. W imię wielkiej ludzkiej solidarności. Ze wszystkich "Trzech kolorów" to film najbardziej dopracowany. Misterny (i mistyczny) scenariusz w pełni ukazał geniusz duetu Kieślowski - Piesiewicz; aktorzy stworzyli tu kreacje swego życia (szczególnie Trintignant, przygarbiony, ze skrzywioną twarzą - ale gdy tylko uśmiecha się, uśmiecha się wraz z nim cała widownia w kinie); zdjęcia i muzyka zebrały większość nagród, jakie zebrać mogły (absolutnie zasłużenie). Trochę szkoda przegranej "Czerwonego" z "Pulp Fiction" Quentina Tarantino w rywalizacji o Złotą Palmę w Cannes, ale - czyż można mieć wszystko? Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że wszyscy mieli nadzieję, iż następna trylogia Kieślowskiego będzie jeszcze wspanialsza... Ale nie smućmy się. "Czerwony" kończy się "nowym początkiem" - odrodzeniem. Cały film przepojony jest nadzieją na niespodziewane, na piękny przypadek. Na to, że Ktoś czuwa nad nami - choćby był już tylko Emerytem, nieco zrzędliwym Dziwakiem. Miłość od pierwszego wejrzenia może się zdarzyć zawsze. Wiersz Szymborskiej kończy się wspaniałym zdaniem: "Każdy przecież początek/ to tylko ciąg dalszy,/ a księga zdarzeń/ zawsze otwarta/ w połowie." I tak właściwie można zakończyć także tę recenzję.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Trzy kolory. Czerwony" Krzysztofa Kieślowskiego to film zamykający francuską trylogię i co najważniejsze... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones