Recenzja filmu

Miłość (2012)
Sławomir Fabicki
Marcin Dorociński
Julia Kijowska

Miłość. Film Krzysztofa Kieślowskiego

Trzeba oddać Fabickiemu sprawiedliwość. Nie (melo)dramatyzuje on według gazetowo-telewizyjnych wzorców, wspomnianą aferę traktuje zaledwie jako punkt wyjścia. Zapewne bliskie mu są ostatnie
"Miłość. Film Sławomira Fabickiego" można uznać za typowe polskie kino środka. Środka, bo to prawdziwa średnia krajowa z całym dobrodziejstwem inwentarza. Twórca pamiętnej "Męskiej sprawy" nakręcił niemal wzorcowy "polski film" – z wszystkimi wadami i zaletami, jakie niesie ze sobą ta łatka.

Pomysł przyszedł Fabickiemu do głowy po przeczytaniu gazetowego reportażu o tzw. "olsztyńskiej aferze". To ostatnimi czasy dość powszechna wśród "naszych" filmowców metoda poszukiwania inspiracji – przypomnijmy sobie ostatnie filmy Krzysztofa Krauzego i Joanny Kos-Krauze, Małgorzaty Szumowskiej, Katarzyny Rosłaniec. Abstrahując od jakości ich poszczególnych produkcji, wydaje się, że twórcy ci nieco zbyt pochopnie stawiają znak równości między prawdą czasu a prawdą ekranu. Wyjście od jakiegoś "życiowego" ekscesu niekoniecznie jest dobrym sposobem na opowiedzenie o tymże życiu. Zwłaszcza że to humanistyczne pochylanie się nad ludzką niedolą łatwo sprowadzić wówczas do czystej (choć nieraz nieuświadomionej) eksploatacji. Jest tu też element szantażu. Klękaj, widzu! To Wzruszające! Bo Prawdziwe!  

Trzeba jednak oddać Fabickiemu sprawiedliwość. Nie (melo)dramatyzuje on według gazetowo-telewizyjnych wzorców, wspomnianą aferę traktuje zaledwie jako punkt wyjścia. Zapewne bliskie mu są ostatnie dokonania Rumunów czy "Rozstanie" Farhadiego. Tak jak tamci twórcy Fabicki nie dzieli swojej szachownicy na czarne i białe, a przyznaje racje sprawiedliwie, po równo. Bohaterami są Maria (Julia Kijowska) i Tomek (Marcin Dorociński), młode, szczęśliwe małżeństwo u progu kryzysu. Każde z nich na swój sposób próbuje radzić sobie z tragedią, która ich dotknęła – i każde popełnia błędy. Inna sprawa, że wady rozdzielono między nimi dokładnie wzdłuż granicy stereotypów płciowych: ona jest emocjonalna i irracjonalna, on usztywniony i impulsywny. Uznajmy zatem łaskawie, że zmagają się z rolami, w jakie wpędziło ich społeczeństwo. Zresztą faktycznie miotają się na całego, podejmują kontrowersyjne decyzje, na przemian irytując i intrygując. Główny zwrot fabularny wydaje się co prawda niezbyt przekonujący, ale to w końcu element zaczerpnięty z życia. Z Samą Prawdą nie ma co dyskutować.

Gorzej, że Fabicki nie zatrzymuje się na subtelnym rozegraniu międzyludzkiego dramatu i doprawia swój film symbolami. Wnętrze kościoła znacząco się rozświetla, ptaszek symbolicznie wpada przez okno i umiera, widmo Kieślowskiego krąży (pamiętamy wszyscy jastrzębia z "Amatora"). Reżyser ewidentnie, mimo irańsko-rumuńskich inspiracji, cierpi na kompleks twórcy "Dekalogu". Prześladująca polskich autorów niezdolność do metaforycznego zabicia własnych filmowych ojców przyjmuje tu formę – jak choćby w "Lęku wysokości" czy "Nie opuszczaj mnie" – lamentu nad śmiertelnością rodziców. Chora na raka matka Tomka (Dorota Kolak) i jej mąż (Marian Dziędziel) są lustrem dla małżeństwa bohaterów. Ta rodzinno-symboliczna odpowiedź Fabickiego na postawione sobie pytania wypada oczywiście dość zachowawczo. Iskierką nadziei okazuje się bowiem dziecko. Rodzicielska pałeczka zostaje przekazana – możemy odetchnąć z ulgą! Z tego klucza myślowego bierze się też absurdalny motyw z chorym dzieckiem "czarnego charakteru" (Adam Woronowicz). Tak, zrobił źle, ale – pokarany upośledzonym potomkiem – wystarczająco dostaje po karmie. Subtelne zniuansowanie bohatera i dotyk kosmicznej sprawiedliwości w jednym, upiornym zabiegu scenariuszowym.

Film Fabickiego wciąż jest jednak świadectwem kunsztu realizatorskiego. Trzyma w napięciu jak thriller i jest świetnie zagrany. To właśnie aktorzy niosą tę "Miłość", nawet mimo dość oczywistego rozdania ról: Dorociński jako porządny facet w kryzysowej sytuacji, Woronowicz jako śliski typ, Dziędziel jako patriarcha. Dlatego najlepiej wypada nieopatrzona jeszcze – choć ostatnio coraz intensywniej obecna na ekranach – Julia Kijowska. Dobre aktorstwo to niby też średnia krajowa. Ale manieryzmy, charakter i surowy autentyzm, jakimi Kijowska nasyca swoją postać, sprawiają, że chociaż w tym względzie film wybija się ponad przeciętną.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones