Recenzja filmu

Prawie jak gladiator (2012)
Iginio Straffi
Jarosław Boberek

Miłość w cieniu Koloseum

Tym, co ratuje "Prawie jak gladiator", jest drugi plan, przez który do filmu Straffiego przemycone zostają luz i poczucie humoru. Prawdziwymi gwiazdami animacji są kilkuletnie łobuzy, które
Po wielkim sukcesie filmowej serii "Winx", animacji kręconych tylko po to, by ogłupiać małe dziewczynki, Iginio Straffi znalazł środki na zrealizowanie animacji dla każdego. Nie znalazł jednak pomysłu, a jego film co rusz grzęźnie w mule przewidywalności. "Prawie jak gladiator" wpisuje się w schematy romantycznej komedii i filmu inicjacyjnego, ale na tym nie kończy się zakres konwencji, do których Straffi sięga. Rysunkowa bildungsroman raz po raz rozsadzana jest przez popkulturowe klisze i pozbawioną wdzięku grę konwencji. Znajdziemy tu powidoki z "Karate Kid" i echa komiksowych opowieści o seksownej Catwoman. Na szczęście w filmowym kociołku przygotowanym przez włoskich twórców znalazło się także miejsce na szczyptę makabreski, dzięki czemu ekranowa całość okazuje się łatwiejsza do strawienia.

Kiedy w Pompejach wybucha wulkan, matka Tymona (Rafał Cieszyński) ginie w popiołach. Malec też sczezłby na miejscu, gdyby nie ratunek ze strony Katona (Marian Dziędziel), uczciwego i twardego żołnierza rzymskiego, który ratuje chłopca i bierze go na wychowanie. Chce zrobić z niego gladiatora. Sęk w tym, że jedyne, co interesuje Tymona, to Lucyla (Monika Pikuła), córka Katona, z którą przyjaźni się od dzieciństwa. To dla niej zapuszczony młodzieniec z brzuszkiem porzuca swe leniwe życie i rozpoczyna treningi. Aby zdobyć uznanie i rękę dziewczyny, musi pokonać gwiazdora lokalnych aren, nieuczciwego bufona Kasjusza.

Twórcy polskiej ścieżki dialogowej dwoją się i troją, by ekranowe teksty żyły własnym życiem. Słuchając ironicznych dialogów Jakuba Wecsile czujemy się jednak jak klient, któremu świetny copywriter próbuje sprzedać niezbyt udany produkt. Żarty Wecsile bywają lepsze niż filmowa całość. Gry słowne przeznaczone dla dorosłych bawią jak powinny, w dialogową strukturę czasem wpleciona zostaje nić absurdu, a finałowa scena rozgrywająca się w amfiteatrze z ruchomym dachem, który zasuwa się wyłącznie wtedy, kiedy jest ładna pogoda, to sympatyczny ukłon w stronę polskich widzów. Ale ani Wecsile, ani Jarosław Boberek (reżyser polskiej wersji językowej) nie są w stanie tchnąć ducha w nieco zmurszałego fabularnego trupa, jakim jest "Prawie jak gladiator". Straffi ma bowiem niskie mniemanie o najmłodszych widzach i opowiada im bajkę z poczuciem wyższości, przymykając oko na niedoróbki i fabularne potknięcia.

Mieszane uczucia budzi między innymi technologia 3D zastosowana przez włoskich twórców. Owszem, jest tu kilka scen, w których efekt trójwymiarowości robi świetne wrażenie, a my czujemy się wrzuceni w sam środek obcego świata. Częściej jednak na ekranie rozmywają się faktury przedmiotów, a efekciarskie chwyty dają karykaturalny efekt (ptaszek fruwający na ekranie wygląda tu jak ruchoma wycinanka).

Tym, co ratuje "Prawie jak gladiator", jest drugi plan, przez który do filmu Straffiego przemycone zostają luz i poczucie humoru. Wielki niedźwiadek, rozkoszny królik, czarownica-czirliderka i gruby gladiator o głosie Michała Pieli są dowcipniejsi niż wszyscy bohaterowie pierwszego planu razem wzięci. Ale prawdziwymi gwiazdami animacji są kilkuletnie łobuzy, które terroryzują ulice Rzymu, płatając bohaterom psikusa za psikusem. To dzięki nim film Straffiego zyskuje urok, który pozwala nam zapomnieć o licznych mankamentach i reżyserskich potknięciach.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones