Recenzja filmu

Syn Szawła (2015)
László Nemes
Géza Röhrig
Levente Molnár

Migawki z piekła

Czy da się powiedzieć coś naprawdę nowego o Zagładzie? Nie sądzę, ale da się powiedzieć inaczej.
"Syn Szawła" jest w pewnym sensie bardzo nowoczesny: przypomina film kręcony przy użyciu selfie stick, dzięki którym turyści dokumentują siebie samych w egzotycznych plenerach, tyle że tym razem zabiera się nas wycieczkę po parku tematycznym usytuowanym na samym dnie piekła. Tak samo jak w podobnych filmikach, mamy tylko jeden, subiektywny, solipsystyczny (esse est percipi), w pokrętny sposób narcystyczny punkt widzenia, odpowiednik narracji pierwszoosobowej. Kamera niemal nie spuszcza obiektywu z twarzy Szawła, więźnia Oświęcimia, członka Sonderkommando, trybika w nazistowskiej maszynie śmierci. Jego twarz jest tu punktem odniesienia, jest w centrum, bo każde doświadczenie dotyczy tylko uwięzionego w swojej czaszce (zanim uwolni go litościwie gaz lub kula) czującego podmiotu. Dookoła rozmyte obrazy, migające twarze, szczekanie ludzi i psów, wystrzały, wrzaski przerażenia i bólu, huk pieców krematoryjnych, stosy ciał ("sztuki", jak tusze wieprzowe), ciężarówki z popiołami, męczące dla egzekutorów strzelanie w potylice, miotacze płomieni, mundury i pasiaki. Ta zbyt spowszedniała, spłowiała od wielokrotnego użytku ikonografia XX wieku jest tu wszędzie dookoła, ale jednak obok - nie potrzebujemy ostrych ujęć z komory gazowej, bo wiemy, co na nich jest i wiemy doskonale, że w skali upodlenia człowieka przez człowieka mamy do czynienia z krańcem skali, zerem absolutnym. Licytacja w drastyczności nie zaprowadzi nas donikąd, chyba że w pornografię przemocy, więc László Nemes woli przyglądać się twarzy Szawła, który dla nas staje się Wergiliuszem.

A zatem, droga wycieczko, zapraszamy na krótki, lecz pełen atrakcji, spacer po Gehennie. Tak biegnie się z bocznicy kolejowej, gdzie ludzi pędzi się jak bydło. Tak się gazuje. Schnelle, schnelle, nie ma czasu, świnie! Sprzątanie komory gazowej, kał, mocz, wymiociny, esencja człowieczeństwa. Arbeit! Pracować, kurwa! Palenie zwłok, a potem prochy łopatami z taczek do rzeki. Vielen dank, następni proszę.

Oczywiście jak każdy film, ten też jest w pewnym sensie zwierciadłem: wyniesiemy z niego po części to, co mamy w sobie i co zostanie z nas wyekstrahowane. Przypuszczam, że patriotycznie wzmożeni (tych wokół coraz więcej, bo cykl powoli zatacza koło i zbliża się kolejna czarna fala) dojrzą tu głównie antypolskie akcenty, bo rzecz w "polskim obozie koncentracyjnym" się rozgrywa, a Polacy mało tu heroiczni i sympatyczni, w dodatku notorycznie gardzą Żydami, a jak ratują, to z materialnych pobudek, nie z wrodzonej naszej nacji szlachetności. Wyobrażam sobie, że w telewizji "publicznej" rzecz pokażą z napisami albo poprzedzą dyskusją ekspertów, wyjaśniającą obywatelom, że mamy najwięcej drzewek w Yad Vashem i nie powinniśmy pozwolić, aby słuszna duma narodowa została choć przez chwilę zmącona subiektywną i historycznie nieprecyzyjną wizją reżysera. 

Ludzie religijni dojrzeć tu mogą natomiast rodzaj triumfu woli (może niezbyt eleganckie sformułowanie w tym kontekście, ale upieram się): instynkt sacrum okazuje się tu silniejszy niż pragnienie samozachowania. Walka Szawła o dopełnienie rytuału będzie interpretowana jako przejaw oporu wobec zła, walka o zachowanie godności człowieczeństwa, jako niezgoda na sprowadzanie człowieka do mięsa, kości, ścięgien, trzewi i krwi. Pewnie znajdą się i tacy, co wygłoszą mantrę, iż "Bóg tak chciał", bo "niezbadane wyroki jego", "wszystko jest częścią planu", a "cierpienie uszlachetnia". Mówienie o Bogu w Oświęcimiu może budzić jednak coś więcej niż niesmak. Na przykład nienawiść i wściekłość. Dla mnie tu nie ma metafizyki. To antymetafizyka. Moim zdaniem ten film to rzecz o religii jako źródle cierpień, otępiającym nałogu, paliatywnym kłamstwie, dostarczającym otuchy nie mniej zdradzieckiej i zabójczej, niż heroina. Dokonuje się tu fundamentalne zniekształcenie percepcji i priorytetów, a także wypaczenie aksjologiczne, które wypływa z religijnego dogmatyzmu, choć psycholog powiedziałby pewnie, że to tylko mechanizm obronny ego, strategia przetrwania w stanie permanentnej traumy. Szaweł dokona cudów odwagi, by pogrzebać ciało syna (lub kogoś, kogo w swym szaleństwie za syna uważa) zgodnie z obrządkiem swojej religii. Nie zrobi jednak niczego, aby wspomóc kogokolwiek, kto jeszcze żyje. Przeciwnie. Religia ciska nim niczym kamieniem, on sam stanie się w swojej pielgrzymce jak pocisk, który zabija i rani. Nie potraktuje nikogo zgodnie z imperatywem kategorycznym, jako dobro i cel sam w sobie: ludzie są dla niego narzędziami, przedmiotami, podobnie jak dla nazistów. Może dlatego byłem znieczulony na jego dramat: chociaż film jest na pewno formalnym wyczynem, to zostawił mnie zimnym. Szaweł uśmiechnie się dwa razy: gdy obmyje ciało "syna" i gdy ujrzy chłopca, który zwiastuje śmierć. Jak powie mu jego obozowy towarzysz, "zdradziłeś żywych dla martwych". 
A teraz, proszę wycieczki, kończymy zwiedzanie. Proszę się rozebrać, podejść do rowu i nie utrudniać pracy obsłudze. Nie, nie mamy sklepu z pamiątkami i nie wysyłamy popiołów rodzinie. Arbeit macht frei? W pewnym sensie, nie bądźmy dosłowni, to takie wulgarne. Lepsze motto naszej firmy to "Ecce homo", ale jako że obracamy się w kręgu ludzi kulturalnych, koniecznie trzeba by je uzupełnić o słowa przedstawiciela najbardziej oświeconego narodu w Europie "Wie man wird, was man ist".
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kiedy na krótko po zakończeniu II wojny światowej w życie została wprowadzona doktryna o denazyfikacji... czytaj więcej
Twórca "Syna Szawła" – Laszlo Nemes – to odkrycie tegorocznego festiwalu w Cannes. Nie dość, że jego... czytaj więcej
W 2012 roku węgierską opinią publiczną wstrząsnęła wiadomość o wytropieniu i identyfikacji w ich stolicy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones