Recenzja filmu

Connie i Carla (2004)
Michael Lembeck
Dash Mihok
Nick Sandow

Moje wielkie polskie rozczarowanie

<b><a href="Film,id=32954" class="n">"Moje wielkie greckie wesele"</a></b>, skromna produkcja nakręcona według pomysłu nieznanej szerszej publiczności <a href="Person,id=62251" class="n">Nii
"Moje wielkie greckie wesele", skromna produkcja nakręcona według pomysłu nieznanej szerszej publiczności Nii Vardalos okazała się wielkim międzynarodowym sukcesem. Niezbyt wyszukany ale ujmujący za serce i okraszony dawką codziennego, zrozumiałego dla wszystkich poczucia humoru film, zarobił grube miliony dolarów i otworzył jej twórcom drogę do wielkiej kariery. Nic więc dziwnego, że na kolejny scenariusz utalentowanej Kanadyjki czekano z taką niecierpliwością. Nowy film pani Vardalos nie przypomina jednak w niczym lekkości i spontaniczności poprzedniej produkcji. Jest przewidywalny, wtórny, nudny, nijaki a gagi i dialogi sprawiają wrażenie, jakby pisała je nastolatka a nie utalentowana scenarzystka. Bohaterkami filmu są Connie (Nia Vardalos) i Carla (Toni Colette). Dziewczyny, które od małego uwielbiają tańczyć i śpiewać zarabiają na życie wykonywaniem wodewilowych kawałków w lotniskowych poczekalniach, w wolnych chwilach marząc o sławie. Pewnego dnia stają się świadkami morderstwa swojego szefa i muszą uciekać z Chicago, by ratować własna skórę. Udają się do Los Angeles, gdzie zatrudniają się jako… drag queens. Choć praca umożliwia im robienie tego, co kochają najbardziej, szybko okazuje się, że przebieranie się za mężczyzn, którzy z kolei przebierają się za kobiety może fatalnie odbić się na ich życiu osobistym. Sytuacja szczególnie się komplikuje, gdy serce Connie zaczyna kołatać do przystojnego Jeffa (David Duchovny). Przyznanie się do oszustwa może jednak nie tylko ściągnąć na nie gniew pracodawcy i nowych przyjaciół ale także grozić śmiercią z ręki wciąż podążających ich tropem bandytów. W filmie aż się roi od wątków. Mówi się tu o kobiecej przyjaźni, o mafii, o nietolerancji wobec gejów i transwestytów, o miłości braterskiej. Wyliczać można bez końca. Z pomieszaniem wątków wiąże się też miszmasz gatunkowy - znajdziemy tu i komedię i romans i trochę kryminału i gagów związanych z zamianą tożsamości. Wszystko zaś ubrane zostało w musicalową powłoczkę. I rzeczywiście, najprzyjemniej jest, gdy bohaterki tańczą i śpiewają a z głośników płyną największe musicalowe przeboje. Tym bardziej jest to miłe, iż panie same wykonują popularne piosenki bo głosy mają naprawdę niczego sobie. Problem jednak w tym, że scenarzystka i główna gwiazda w jednym (Vardalos), za wszelką cenę starała się swoją komedię wzbogacić o filozoficzne wątki, wciskając widowni wyświechtane społeczne prawdy o potrzebie tolerancji, akceptacji wszelkich odmienności i własnych słabości, sile więzów krwi, kobiecej przyjaźni i potrzebie walki o spełnienie marzeń. Skutkuje to tym, że widz czuje się traktowany jak idiota, któremu nie ufa się, że wywnioskowałby to wszystko po prostu obserwując to, co dzieje się na ekranie. Jak dla mnie Toni Colette jako Carla jest jedynym powodem, dla którego można ten film obejrzeć. Colette to bardzo utalentowana, wszechstronna, choć wciąż nie do końca doceniana aktorka. Każda jej rola, nawet tak malutka jak w "Godzinach" jest jednak prawdziwym smaczkiem dla kinomanów, ceniących naturalność i aurę niebanalności, jaką roztacza wokół siebie dobry aktor. Colette przyćmiła przyciężką (także w dosłownym sensie) Vardalos, której gra polegała wyłącznie na wdzięczeniu się do kamery i robieniu do niej dziwacznych min. Trudno uwierzyć, że ktoś taki jak Connie mógł podobać się cichemu, skromnemu i niezwykle sympatycznemu Jeffowi, granemu przez Duchovnego, bo brak między nimi jakiejkolwiek chemii. Ale tak się jakoś składa, że Vardalos zawsze ma u boku jakiegoś przystojniaka (dla przypomnienia - w "Moim wielkim greckim weselu" był to John Corbett, w którym kochały się swego czasu wszystkie fanki serialu "Przystanek Alaska"). No ale takie są przywileje scenarzystki - trudno pewnie, nawet kosztem powstającego filmu, nie ulec pokusie, by zapewnić sobie takich partnerów w kontrakcie. "Connie i Carla" to jak dla mnie rozczarowanie roku. Jeśli macie jakiekolwiek dobre wspomnienia po obcowaniu z "Moim wielkim greckim weselem" i chcecie je zachować, radzę trzymać się od nowej produkcji Vardalos z daleka.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones