Recenzja filmu

Fałszywa ofiara (1998)
Robert Altman
Kenneth Branagh
Embeth Davidtz

Na skróty!

Altmanowi nie starczyło pomysłu, sił na walkę z producentami, by z opowiastki Grishama uczynić kolejną przypowieść o naszej małej apokalipsie. Chyba już wszyscy recenzenci zdążyli wyrazić swoje
Altmanowi nie starczyło pomysłu, sił na walkę z producentami, by z opowiastki Grishama uczynić kolejną przypowieść o naszej małej apokalipsie. Chyba już wszyscy recenzenci zdążyli wyrazić swoje zdziwienie faktem, że Robert Altman zainteresował się Johnem Grishamem. Z pewnym opóźnieniem więc rutynowe zdziwienie wyrażam i ja. Dotychczas, jeśli twórca "Nashville" wkraczał już na obszar "kina gatunków", to wynikały z tego filmy "antykonwencjonalne". Kwestionujące zarówno fabularne schematy, jak i obraz, porządek świata wpisany w daną konwencję. "M.A.S.H." był więc filmem antywojennym, "McCabe i pani Miller" antywesternem, a "Długie pożegnania" antykryminałem. Tymczasem w "Fałszywej ofierze" (ten tytuł to kolejny kwiatek do ogródka, co ja mówię! do bujnego ogrodu głupawych polskich tytułów) nie ma nic zaskakującego, przeciwnie, jest aż nadto środków i chwytów typowych dla thrillerów. Drzewa szumią złowieszczo, wiatr wyje, deszcz zacina, burza grzmi. Bohaterowie śledzą się nawzajem, ścigają samochodami, wreszcie mordują. Choć więc Altman nie rezygnuje, zwłaszcza w pierwszej części filmu, ze swych charakterystycznych długich, opisowych ujęć, przy powierzchownym oglądzie "Fałszywa ofiara" wypada bardzo konwencjonalnie. Ale może coś się pod tą konwencją kryje? Spójrzmy na głównego bohatera. Rick Magruder jest rzutkim, wygadanym adwokatem. W swym fachu nie kieruje się żadnymi zasadami, poza jedną - wygrać sprawę za wszelką cenę. Właśnie doprowadził do skazania policjanta, który w obronie własnej postrzelił włóczęgę. Rick nie jest nową figurą w amerykańskim kinie. Wystarczy choćby przypomnieć "Lęk pierwotny", w którym adwokat grany przez Richarda Gere'a pokazany został w równie dwuznacznym świecie. Altman mógł jednak odnaleźć w konstrukcji postaci Ricka znajomy trop. Socjologiczne freski reżysera, takie jak "Dzień weselny", "Na skróty" czy "Pret-a-porter¬, obnażały nicość i uprzedmiatawiający charakter współczesnej kultury, pełnej zgiełku i cynizmu. Rick manipuluje prawem, klientami i ich przeciwnikami z sali sądowej. Ale i sam jest ofiarą sukcesu, pieniędzy, kariery, która nałożyła na niego wymóg efektywności. Magruder sądzi, że może ustawić rzeczywistość tak, jak jest mu w danej chwili wygodnie, naginać ją do swoich potrzeb. Nie docieka więc, nie poznaje, nie próbuje zrozumieć. Bez chwili zastanowienia pakuje ojca swej kochanki do szpitala psychiatrycznego, chociaż tak naprawdę nic nie wie ani o niej, ani o nim. I ta ignorancja wreszcie się na Ricku zemści. Świat, jak to zwykle w thrillerach bywa, stanie się dla niego pułapką, labiryntem bez wyjścia. Reżyser nie przyjmuje punktu widzenia bohatera, nie zgadza się na jego fałszywy ogląd rzeczywistości. Drobna, niezbyt ładna, zamknięta w sobie Mallory od początku nie budzi w widzu sympatii, a niemalże groteskowy przebieg rozprawy przeciwko jej ojcu wyraźnie sygnalizuje, że coś tu nie gra. Altman patrzy na bohaterów z typową dla siebie mieszaniną szyderstwa i współczucia, jego spojrzenie raz jest zimne i dalekie, za chwilę bliskie i wnikliwe. Pewnie dlatego jako jeden z niewielu wciąż jeszcze stosuje zoom. W "Fałszywej ofierze" więcej jest jednak obcości niż bliskości. Wydaje się, że Altman celowo chciał ją jeszcze wzmóc, zapraszając do współpracy chińskiego operatora Changweia Gu. Człowieka z innego obszaru kulturowego, ledwie mówiącego po angielsku. Kilka lat temu podziwialiśmy jego pracę w filmie "Żegnaj, moja konkubino", gdzie wyczarował szkarłatnożółtozłoty świat opery pekińskiej, używając do oświetlenia chińskich lampionów. Być może to właśnie jemu zawdzięczamy niepokojącą obecność w "Fałszywej ofierze" czerwieni - samochodu, kamizelki, świec w barze, racy, policyjnego "koguta"... - która zadaje gwałt stalowoniebieskiej nocy. Fascynuje także pierwsze ujęcie filmu przedstawiające okolice miasta Savannah ze znacznej wysokości. Mija dłuższa chwila, zanim rozszyfrujemy, że przed oczami przesuwają nam się pola, drogi i rzeki. Ziemia z tej odległości przypomina raczej ciasto z pianką chmur albo piernikowy twór z bajki Mallory, który raźnie gnał przed siebie, dopóki nie schrupał go lis. W widzu jednak "efekt obcości" wywoływany jest głównie przez poczucie, że reżyser zbłądził tym razem w mało ciekawe rejony. Mimo bowiem rozmaitych tropów, których szukać będą w "Fałszywej ofierze" tacy jak ja miłośnicy twórczości Altmana, film na żadnym poziomie odbioru nie sprawia satysfakcji. Chwilami jest wręcz sztampowy. Rozczarowuje zwłaszcza zakończenie, którego banalne moralizatorstwo po prostu nie przystoi autorowi "Gracza". Altmanowi nie starczyło Đ bo ja wiem Đ pomysłu, chęci sił na walkę z producentami, by z banalnej opowiastki Grishama uczynić kolejną złośliwą przypowieść o naszej małej apokalipsie. Ozdobił tylko film kilkoma swoimi "znakami firmowymi". "Fałszywa ofiara" robi więc wrażenie zaledwie ćwiczenia warsztatowego. A przecież akurat Robert Altman nie musi udowadniać, że jest dobrym reżyserem.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones