Recenzja filmu

Mów mi Vincent (2014)
Theodore Melfi
Bill Murray
Melissa McCarthy

Nasze kochane zgredy

Theodore Melfi postawił na sprawdzoną formułę i skupił się na tym, by wypełnić ją jak największą liczbą atrakcji. To dzięki nim zamierzał przykuć uwagę widzów. I trzeba powiedzieć, że dobrze
Kino amerykańskie kocha zgryźliwych tetryków. Z regularnością szwajcarskiego zegarka Hollywood serwuje nam kolejne wcielenia podstarzałych bohaterów, którzy pozornie nie znoszą ludzi, ciągle narzekają i obrzucają postronnych kąśliwymi uwagami. Zawsze jednak pod tą maską gbura bije serce z czystego złota, co nieodmiennie rozczula i producentów, i widzów. W "Mów mi Vincent" możemy podziwiać najnowszą inkarnację tego rodzaju bohatera.



Vincent mieszka sam. Jego jedynym kompanem jest kot. Jego jedyną rozrywką przychodząca raz na jakiś czas prostytutka, emigrantka ze wschodniej Europy. Jest ciągle spłukany. Fortuny szuka na wyścigach konnych, ale rzadko kiedy udaje mu się trafić zwycięzców. Jeśli dla obcych ma jakieś słowo, to nie jest ono miłe, więc mało kto jest w stanie znieść jego towarzystwo. Pierwsze wrażenie, jakie wywrze na nowych sąsiadach – matce i jej synu w wieku szkolnym – będzie więc jak najgorsze. Ale zbieg okoliczności w postaci kilku klasowych pseudotwardzieli sprawi, że chłopak znajdzie się pod kuratelą Vincenta. Mężczyzna stanie się dość wątpliwym mentorem dla dzieciaka. Ten z kolei szybko zorientuje się, że nie ocenia się książki po okładce.

Już choćby po tym krótkim opisie łatwo się zorientować, że "Mów mi Vincent" do najoryginalniejszych filmów nie należy. Theodore Melfi postawił na sprawdzoną formułę i skupił się na tym, by wypełnić ją jak największą liczbą atrakcji. To dzięki nim zamierzał przykuć uwagę widzów. I trzeba powiedzieć, że dobrze mu poszło. Stało się tak głównie za sprawą Billa Murraya. Odtwórca tytułowego zrzędy świetnie poradził sobie z rolą gbura, który zarazem jest człowiekiem niezwykle troskliwym i wrażliwym. Murray z niezwykłą swobodą potrafi zmieniać się jak kameleon, a jednocześnie konsekwentnie pozostawać jedną i tą samą osobą. Bawi, kiedy wypowiada zgryźliwe uwagi o życiu i świecie. Wzrusza, kiedy widzimy jego troskę o tych, na których mu zależy.



Melfi miał też wielkie szczęście, że chłopca, którym Vincent musi się zaopiekować, zagrał Jaeden Lieberher. Aż trudno uwierzyć, że stawia on w kinie dopiero pierwsze kroki. Na postawie tej jednej roli trudno wyrokować o jego potencjale aktorskim. Jedno jednak nie ulega wątpliwości: doskonale współgrał z Murrayem. Dzięki temu powstała bardzo wiarygodna relacja, która pozostając prawdziwą, nie straciła zarazem nic z komediowego potencjału.

Drugi plan aktorski w tym przypadku pełni już tylko funkcję błyskotek. McCarthy, O'Dowd i Howard nie wychodzą poza to, co ostatnio prezentowali w innych filmach. Rola Naomi Watts z kolei powinna przypaść widzom do gustu, choć jest to w gruncie rzeczy dość łatwa postać do zagrania, a jej atrakcyjność polega wyłącznie na efekciarskim akcencie. Wszystkie te postaci razem wzięte tworzą przyjemne tło dla przygód pary głównych bohaterów i sprawiają, że z seansu "Mów mi Vincent" widzowie powinni wyjść pozytywnie wzmocnieni.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Mów mi Vincent" jest zależnie od interpretacji, dramatem z elementami komedii, lub na odwrót, komedią z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones