Recenzja filmu

Deadpool (2016)
Tim Miller
Ryan Reynolds
Morena Baccarin

Nibylandia, zębowróżki i złole Wade’a Wilsona

"Deadpool" to nie kino dla każdego. Bardziej dla komiksowych fanów i geeków, i dla pragnących absurdalnych wrażeń i fiksacji widzów. Nie jest to typowy film o typowym superbohaterze. Nie jest to
Komiksowe ekranizacje Marvela mają wprost urzekające graficzne intro. Kilka sekund po rozpoczęciu się każdego takiego dzieła obraz chwilowo robi się czerwony, po czym zaczynają pojawiać się migawki różnych kolorowych kształtów i powiększonych części rysunków. To nic innego jak widok przekartkowywanego komiksu, któremu towarzyszy charakterystyczny dźwięk jakby robiło to tysiące fanów naraz, jakby każda jego kolejna wyświetlana na krótko strona była inną historią, a to dowodzi ogromu zakresu, różnorodności i potęgi marvelowskiej rzeczywistości. A z tą różnorodnością jakby nie patrzeć, do tej pory było dość prosto i sztampowo. Przedstawiano sylwetki mężnych, przykładnych bohaterów. Pełnych patosu, idealnej osobowości i wzoru do naśladowania, za którym pójdą miliony. Naprzeciwko herosa przeważnie staje jakiś super-łotr, podła jednostka, która prędzej czy później, za ileś filmów potem zostanie pokonana, a świat "ponownie" ocalony. Chyba tak powinno być, bo na tym polega rola Obrońcy i Uniwersów, które sylwetki bohaterów i ich przeciwników tworzą. I tu na arenę wkracza impertynencki i gogusiowaty Deadpool, przez jednych uważany za bohatera lecz "myślącego inaczej", a przez drugich porównywany do antybohatera, który jest czymś totalnie innym, swoistym indywiduum, którego psychika, podejście do przestępców i świadomość tego, że jest się częścią świata komiksowego powoduje, że wyprucie flaków jakiemuś łajdakowi czy innemu ochlaptusowi, w pewnym sensie można podpiąć w jego przypadku pod czyn bohaterski. Czy aby na pewno? Jak to w końcu z nim jest?


"Deadpool" to nie kino dla każdego. Bardziej dla komiksowych fanów i geeków, i dla pragnących absurdalnych wrażeń i fiksacji widzów. Nie jest to typowy film o typowym superbohaterze. Nie jest to też przykładowy film akcji, który puścimy sobie na wieczorny relaks po pracy. W tej produkcji jest po prostu wszystko. Zwykły humor, sprośny humor; gagi, które ciężko przyporządkować do ściśle określonej kategorii, komiksowy świat oraz dramaturgia, którą w przypadku Deadpoola (Ryan Reynolds) dramaturgią raczej ciężko jest nazwać. Dlatego też trudno jest określić, komu to widowisko będzie pasować, bo na pewno nie jest ono stricte "poważne", skupione wokół jednego gatunku, a dla krytyków filmowych z muchą przy kołnierzu i tweedowej marynarce byłby to  prawdziwy orzech do zgryzienia. Weźmy na ten przykład początek filmu, którym zaszczycił nas jego reżyser: Tim Miller. Jak określić scenę totalnej rozwałki, na której widać wybuchające czarne Suvy, rozpryski szkła i ludzi, w tym Deadpoola oczywiście, bezwładnie unoszących się w powietrzu jak zaklęci w czasie, gdzie napisy przedstawiające np. reżysera, scenarzystę i producenta są zastępowane przez słowne wstawki Wade’a określające głównego twórcę produkcji nie z imienia i nazwiska tylko jego zdaniem jako przepłacona osoba? To tylko jeden  z wielu zakręconych przykładów pierwszych momentów filmu. Z wrażenia oczy wyskakują z orbit, a mózg ulega destrukcyjnej implozji. Jednym słowem: bombastycznie! Skoro na start produkcji reaguje się nie inaczej tylko określeniami typu: "What the hell?" bądź: "Oh my goodness!",to co takiego Deadpool musi zrobić, a produkcja wygląda jakby to on ją tworzył, by wszystko było jeszcze bardziej pokręcone niż dotychczas, niczym cuda-niewidy z innego wymiaru?



Scenarzyści Rhett Reese, Paul Wernick oraz reżyser Tim Miller już od pierwszych wypocin Deadpoola rzucają oglądającego na głęboką wodę. Historii odzianego w czerwono czarny trykot Wade’a Wilsona z dwiema katanami skrzyżowanymi na plecach nie poznajemy od razu. Najpierw widzimy anty-bohatera w momentach gdy akcja goni akcję, a potem zamiennie doświadczamy  jego początków, kreacji pozbawionego piątej klepki, przyprawionego o rozstrój jaźni Deadpoola. Tak zastosowany zabieg jest perfekcyjny dla przebijającego tzw. czwartą ścianę Wilsona, bezpośrednio zwracającego się do widza przy wiedzy, że jest  się obserwowanym i świadomości bycia postacią przeniesioną z kart komiksu na ekrany kin. Przykładowo: dłuższe ujęcia w taksówce Dopindera (Karan Soni), którego angielski z hinduskim akcentem i bezradność wobec błahego problemu jakim jest zdrada dziewczyny są wisienką na torcie dla całej produkcji, były przemyślane i świetnie zaaranżowane przez wyżej wymienionych twórców. Nie łatwą rzeczą było wpleść w całe dzieło takie smaczki i drobiazgi jak te z Dopinderem, lecz w przypadku Tima Millera i spółki po prostu się udało. Deadpool stawał się w ten sposób otwarty na każde propozycje i kontakt z najróżniejszymi ludzkimi charakterami. To go kreowało, nawet taka pierdołka dla tej postaci była istotna. Zresztą by wiedzieć co było jego credo i czy owe zasady miał, trzeba by wejść do jego umysłu, albo choć na chwilę się nim stać. Wygląda na to, że przy byciu ludzkim trzymała go tylko Vanessa (Morena Baccarin) oraz kumpel od fachu najemnika: Hammer (T.J. Miller). Pokusiłbym się jeszcze o niewidomą Al (Leslie Uggams), z którą Wade słodził sobie i to równo, a numeru z odrastającą małą pokurczoną rączką oraz sporu między tymi indywidualnościami odnośnie niepasujących do stroju Crocsów i wyboru mebli do rozwalającego się mieszkania, nie można było zapomnieć.



Odkąd Wilson (Ryan Reynolds) był już najemnikiem, poznał Vanessę i w wyjątkowy sposób wyznał jej miłość; dowiedział się, że ma raka, w jego życiu zaszły poważne zmiany. Szalony eksperyment, moc błyskawicznego uzdrawiania, oszpecona zabliźniała twarz. Wzmocnienie efektu  rozchwianej psychiki i nieuchronna zemsta. Teraz liczyło się tylko: dorwanie Francisa (Ed Skrein) – naukowca, który wlał w niego tzw. healing factor i w drastyczny sposób go aktywował oraz odzyskanie lubej. X-menowa otoczka, czyli Colossus (Stefan Kapicic), soniczna Ellie (Brianna Hildebrand) i wspomnienie Logana jako "Polwerine’a", z których robił błazenadę i drwił, stawały mu tylko na drodze. Do bycia bohaterem było mu niespieszno.

Deadpool to nie komiks czy film bądź animacja. To one stanowią o nim. To one są Deadpoolem. Wade Wilson i jego ukochane piekielnie wołowe burrito  Chimichanga tak bardzo podkreślają odrębność i niezależność postaci, że nie da się obok niej przejść obojętnie. Może to wydawać się dziwne, ale najbardziej naturalne w Deadpoolu jest to, iż on dobrze wie, że jest osobistością zaczerpniętą z płaszczyzny komiksowej i w pewnym momencie nawet temu się dziwi. "Jak to, Rayn Reynolds wciela się bez pytania w moją osobę ?".



W tej produkcji urzeka niemal wszystko. Humor, który ciężko jest jednoznacznie gdzieś przydzielić. Obsceniczność, brutalność i lekkie obrzydzenie, a czy lekkie to zależy od zrozumienia dzieła i głównej postaci. Graficzne ukazanie prawego, kontrastującego z Wade’em Colossusa jest wyjątkowe, a jego walka z Angel Dust (Gina Carano) jeszcze lepsza. Całościowo efekty specjalne były tylko dalszym tłem. Nie zwracało się na to, aż tak dużej uwagi. Jedynie kadry z nagłym zatrzymaniem obrazu, jakby stanął czas były wręcz niesamowite, wbijające w fotel.Oprócz naszego najemnika gra aktorska, to oscarowa na pewno nie była. Zresztą, takowa chyba nie musiała być skoro ten film i tak robił Deadpool.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Długo oczekiwane, wychuchane dziecko Reynoldsa jest bardzo nierówne. Z jeden strony niegrzeczne,... czytaj więcej
Od pierwszych zapowiedzi wiadomo było, że "Deadpool" będzie w świecie komiksowego kina wielkim... czytaj więcej
Reklamowa artyleria, która wsparła informację o "resuscytacji" postaci Deadpoola na wielkim ekranie,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones