Recenzja filmu

Aplik@cja (2016)
Abel Vang
Burlee Vang
Saxon Sharbino
Mitchell Edwards

Nie taki smartfon straszny

Przestrzenie są sterylne i puste, obraz zmiękczony i wyblakły, jakby całość rozgrywała się w pierwszym kręgu niebios, aktorzy deklamują swoje kwestie niczym automatony. Jedynym, co
O tym, że istnieją aplikacje, które mogą posłać nas do piachu, wiemy i bez filmu braci Vang. Straszak z ich filmu - krwiożerczy program wywołujący halucynacje i ostrzący sobie ząbki na uzależnioną od smartfonów młodzież - wydaje się przy Whisperze, Ask.fm, czy Kiku niewinną zabawką. To taki metafizyczny lep na idiotów, którym sztuczna inteligencja o nazwie "BeDevil" wysłana z telefonu zmarłej osoby nie wydaje się niczym podejrzanym.  



Oczywiście, półgłówków nie brakuje. Kiedy nastolatka Nikki żegna się ze światem z grymasem przerażenia na twarzy i rozbitym telefonem w ręce, grupa jej najbliższych przyjaciół instaluje aplikację bez mrugnięcia okiem, w końcu czemu nie. Przemawiający czarującym męskim głosem program szybko okazuje się jednak czymś więcej niż cyniczną wersją Siri - zna sekrety bohaterów, ich obsesje, lęki i drobne grzeszki, a na domiar złego zsyła na nich srogie haluny w postaci wyszczerzonych klaunów, morderczych pluszaków i ociekających szlamem Japonek. Rozpoczyna się walka na śmierć i życie. Walka tym bardziej dramatyczna, że pomysł usunięcia aplikacji pojawia się mniej więcej po godzinie seansu. 
 
Debiutujące w pełnym metrażu rodzeństwo zaliczyło teorię na piątkę z plusem. Wiedzą, że dobre horrory są podwójnie kodowane, a przyjemne należy łączyć z pożytecznym. "Aplik@cja" miała być więc filmem zrealizowanym według prawideł gatunku, przyspieszającym puls i zostawiającym pod powiekami niepokojące obrazy. Z drugiej strony miała stanowić przestrogę przed skutkami uzależnienia od technologii, opowiadać w atrakcyjny sposób o erozji społecznych więzi. I cóż, łatwiej powiedzieć niż zrobić. Ten pierwszy film nie wydarza się wcale: całość jest nudna jak flaki z olejem, nie oferuje absolutnie nic poza sporadycznymi jump scares (klasyka: głośny trzask plus krzywy ryj wyskakujący zza węgła), zaś budowanie napięcia jest czysto pretekstowe - chodzi jedynie o to, by charakteryzatorzy popisali się kunsztem, a aktorzy odegrali bez wdzięku sceny "niemego przerażenia". Ten drugi film jakby dochodzi do skutku, lecz cała ta ambitna "diagnoza współczesności" zostaje sprowadzona do naiwnego technofobicznego manifestu: żyjemy w czasach komunikacyjnej aporii, straciliśmy kontakt z drugim człowiekiem, funkcjonujemy w wielkiej sieci, ale tak naprawdę nic nas nie łączy i w ogóle zupa za słona. 


Przestrzenie są sterylne i puste, obraz zmiękczony i wyblakły, jakby całość rozgrywała się w pierwszym kręgu niebios, aktorzy deklamują swoje kwestie niczym automatony. Jedynym, co mogłoby "Aplik@cję" ocalić, jest jakaś świadomość konwencji, gatunkowych klisz, opowiadanie w pastiszowym tonie. Tyle, że za sprawą realizacyjnej oraz intelektualnej mizerii nawet ironia jest w tym filmie przejawem asekuranctwa, robieniem dobrej miny do złej gry. "Scenografia jak z kiepskiego horroru" - konstatuje w jednej ze scen bohaterka. Cóż, nie tylko scenografia.      
1 10
Moja ocena:
2
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones