Recenzja filmu

Władcy umysłów (2011)
George Nolfi
Matt Damon
Emily Blunt

Niewykorzystany potencjał

Po obejrzeniu zwiastuna z wielką ochotą pojechałam do kina. Spodziewałam się dobrego kina akcji z akcentem romantycznym, czyli czegoś, co sama osobiście bardzo lubię. Przyznam szczerze, że wręcz
Po obejrzeniu zwiastuna z wielką ochotą pojechałam do kina. Spodziewałam się dobrego kina akcji z akcentem romantycznym, czyli czegoś, co sama osobiście bardzo lubię. Przyznam szczerze, że wręcz spodziewałam się czegoś zbliżonego do "Incepcji", która w moim mniemaniu była fantastyczna. Zasiadłam zatem w kinowym fotelu z poczuciem, że zaraz obejrzę genialny film, a przy okazji popatrzę sobie na uroczego skądinąd Matta Damona i słodką Emily Blunt. Dlaczego nie? W końcu obsada na piątkę z plusem, pomysł - wręcz genialny, zapowiadało się świetnie. Tylko... albo ktoś totalnie nie zna się na montowaniu zwiastunów, albo scenarzysta zasnął.

Zwiastun mówi nam, widzom, w kilkudziesięciu sekundach, o czym będzie film i mniej-więcej pozwala nam określić gatunek, z jakim będziemy mieli do czynienia w kinie. W tym miejscu czuję się w obowiązku podkreślić, że gdybym była świadoma, że jest to film o miłości z niewielką ilością akcji, zapewne wyszłabym z kina zadowolona. Jednak przygotowana byłam na coś zupełnie odwrotnego. Wyobrażałam sobie nawet scenę, w której główny bohater biegnie, ciągnąc za sobą piękną ukochaną, a przed nimi wybuchają bomby, spadają komety, pękają chodniki - wszystko po to, by ich skutecznie powstrzymać od tego, od czego powstrzymać ich chcą tytułowi "Władcy umysłów".

A zatem mamy fajny pomysł. Są ludzie: aniołowie, tajni agenci - czy jakkolwiek ich nazwać - którzy monitorują ludzkie myśli. Nie istnieje wolna wola, wszystko jest kontrolowane i już wcześniej zapisane, niczym fatum, przeznaczenie. Władcy umysłów skrupulatnie obserwują ludzi i ich poczynania, dbając o to, by nie zeszli z obranej przez siły wyższe ścieżki. Naprawdę, chylę czoło - pomysł ma w sobie potencjał i gdyby tylko odpowiednio go przedstawić, mielibyśmy doskonałe kino rozrywkowe w sam raz na leniwy wieczór. 

Pokrótce nakreślę fabułę, bez zdradzania kluczowych kwestii. Główny bohater, polityk David Norris, jest kandydatem do senatu. Charyzmatyczny, nieco buńczuczny, z zawadiacką iskierką w oku poznaje w toalecie urokliwą panią. Pani jest tak ładna i tak zalotna, że nie sposób się w niej nie zakochać. Tym bardziej, że Pani jest baletnicą, a Pan murowanym przyszłym prezydentem. Idealna para, prawda? Jednak - i tu mamy punkt kulminacyjny całej opowieści - ta para nie jest sobie przeznaczona i teraz zadaniem władców umysłów jest nie dopuścić do ich kolejnego spotkania.

I w tym momencie film zaczyna kuleć. Nie ma szalonych pościgów, nie ma wartkiej, trzymającej w napięciu akcji. Jest za to... miłość. Ale to widzieliśmy w tysiącach innych filmów! Element romansu zaczyna dominować, skutecznie nudząc widza, który spodziewał się fajerwerków. Po chwili pochłania fabułę całkowicie. A zakończenie? Cóż, ja miałam wrażenie, że wena opuściła scenarzystę zaraz po wymyśleniu ciekawego aspektu władania umysłem, a teraz musiał JAKOŚ zakończyć film. I zakończył... Naiwnie. 
Jedyne ciekawe rozwiązanie, które może na upartego uratować tę produkcję przed określeniem jej mianem przeciętniaka, to drzwi. Drzwi, przez które przechodzi się do innych miejsc, odległych od siebie. Ale nawet ten aspekt zlekceważono i nie wykorzystano go w pełni.  Film pozostawia po sobie rozczarowanie i znudzenie, a widz wychodzi z kina z poczuciem, że został oszukany.

Muszę oddać honor obsadzie, ponieważ bądź co bądź poradzili sobie świetnie. Muzyka w filmie też zasługuje na duży plus, a montaż dźwięku z obrazem nie pozostawia wątpliwości, że ktoś odwalił kawał dobrej roboty.

Dla świergocących par, film jest idealny na drugą randkę. Jest przecież miłość i całkowite oddanie. Bohaterowie ryzykują dla siebie wszystko. A pocałunek jest wręcz kwintesencją... cóż, tandety, kiczowatości i typowej, hollywoodzkiej love story. W sam raz na romantyczne uniesienia we dwoje. Jeśli natomiast spodziewacie się niesamowitych efektów specjalnych i wartkiej akcji - rozczarujecie się i będzie wam żal, że temat z tak ogromnym potencjałem zrealizowano tak nieudolnie. 

Podsumowując, "Władcy umysłów" to niewykorzystany skarb kina akcji, zaś wspaniały kąsek dla romantyków. Tylko, że w tej konkretnej produkcji te dwa elementy jakoś się ze sobą gryzą.  A szkoda.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jedni mówią, że człowiek ma wolną wolę i morze zrobić ze swoim życiem,co tylko zechce. Inni uważają, że... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones