Recenzja filmu

Revolver (2005)
Guy Ritchie
Jason Statham
Ray Liotta

Nikt nie zna reguł

Podsumowując moje wrażenia, "Revolver" jest produkcją nietuzinkową, wybitną i zmuszającą widza do myślenia nie tylko po, ale także podczas seansu. Bardzo żałuję, że twórcy tak rzadko porywają się
Podsumowując moje wrażenia, "Revolver" jest produkcją nietuzinkową, wybitną i zmuszającą widza do myślenia nie tylko po, ale także podczas seansu. Bardzo żałuję, że twórcy tak rzadko porywają się na podobne eksperymenty filmowe. Kinomaniacy tylko by na tym zyskali, gdyż wreszcie mogliby zobaczyć coś prawdziwie oryginalnego. Jakby tego było mało, "Revolver" dostarcza również widzowi sporą dawkę ciekawej filozofii. Guy Ritchie stworzył studium "kantu", będącego celem życia bohaterów jego produkcji. Ponoć istnieje wzór na przekręt doskonały i myślę, że ma rację. Przypuszczam, że żeby go odnaleźć, trzeba się wyzbyć wszystkich złudzeń – reguł, które napisali inni, by ograniczyć kreatywność naprawę wielkich umysłów. Nic dziwnego, gdyby ta inwencja wyrwała się spod kontroli, to mielibyśmy do czynienia z prawdziwą rewolucją. A może warto zaryzykować? "Revolver" nie byłby tak niesamowity, gdyby do tak wymagających ról byli dobrani nieodpowiedni aktorzy. Cieszy mnie obecność Jasona Stathama (filmowy Jake Green), który jest ostatnio wyraźnie rozchwytywany przez hollywoodzkich twórców. Dotąd mieliśmy okazję oglądać jego wyczyny w "Transporterze", gdzie udowodnił, że jest świetnym akrobatą. W "Revolverze" pokazał, że jego talent aktorski jest nie mniejszy od kaskaderskiego. Patrząc na wewnętrzną walkę, którą prowadził przez cały film, naprawdę w nią uwierzyłem. Nie widziałem aktora – widziałem człowieka, który chce zrozumieć reguły otaczającego go świata i wygrać z nim. Nie można powiedzieć, by Ray Liotta (filmowy Macha) chciał mu w tym zadaniu pomóc. Zagrał zaiste diabolicznie, a jego nienawiść do pana Greena była niemalże namacalna. Nie mógłbym również zapomnieć o Andre Benjaminie, wokaliście zespołu Outkast. Po jego roli w "Be Cool", myślałem, że występuje w produkcjach kinowych tylko po to, by zrobić reklamę swoim płytom. Myliłem się – on ma klasę, o jakiej większość aktorów zza oceanu może tylko pomarzyć. Jego rola Aviego (postać niezwykle tajemnicza) zrobiła na mnie duże wrażenie. Dynamiczny montaż, niesamowite ujęcia, genialna muzyka i oryginalne efekty specjalne – to są znaki szczególne "Revolveru". Nie pamiętam kiedy ostatnio ścieżka dźwiękowa (autorstwa Nathaniela Mechalya) pochłonęła całą moją uwagę już przy napisach otwierających film. W połączeniu z rwanymi, retrospekcyjnymi ujęciami tworzyła atmosferę iście psychodeliczną. Zdecydowanie jedną z lepszych scen, korzystających z tej kombinacji, była kłótnia Jake'a z samym sobą podczas jazdy windą. Na gigantyczną pochwałę zasługują również animowane komputerowo wstawki, stylizowane na anime. Czyżby Guy Ritchie był fanem Tarantino? Jake Green jest tylko płotką w świecie wypełnionym hazardem, bronią i nielegalnymi interesami. Ma sporo szczęścia w kartach – umie w nie grać i, co ważniejsze, umie wygrywać. Nic dziwnego, że wzbudza zainteresowanie Machy – jednej z grubych ryb w interesie. Tak się złożyło, że potrzebuje on natychmiast kogoś na posadę specjalisty od pokera – jego ostatni pracownik miał zawał serca spowodowany dużą ilością ołowiu w głowie. Jake, nie mając innej możliwości, przyjął pracę. To był błąd, który kosztował go siedem lat życia... w izolatce, w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Jednak, jak wszystko na świecie, tak i odsiadka Jake'a się kończy. Już nie jest nikim. Miał to szczęście, że mógł czytać korespondencję dwóch więźniów, którzy zamieszkiwali cele po jego prawej i lewej stronie. Wiele się nauczył. Chociażby grać w szachy – teraz jest mistrzem. Jego wiedza o oszukiwaniu bliźnich również się znacznie poszerzyła – teraz już nie ma konkurencji. Trzeba Wam wiedzieć, że połączenie tych dwóch umiejętności jest naprawdę groźne. Krucjata pana Greena zaczyna się od razu po wyjściu przez więzienną bramę – czas odegrać się na tych, którzy kilka lat wcześniej go w to wpakowali. Tu nie chodzi jednak o zabijanie. Stawka jest znacznie wyższa. Guy Ritchie złamał wiele reguł zawartych w "Katechizmie Poprawnego Reżysera", które krytycy filmowi uważali za święte i nienaruszalne. Nic dziwnego, że musiał za to ponieść karę. Film, którego nie może zrozumieć kinowy cenzor, jest na pewno filmem złym. Fakt, że nie jest on sztampowy tylko pogarsza sprawę. Na twórcę, który śmiał zburzyć nienaruszalny hollywoodzki ład, powinno się od razu nałożyć ekskomunikę. Niestety krytycy nie mają aż takiej mocy (nad czym ubolewają do dziś) – muszą się więc posłużyć inną bronią: paszkwilem. "Revolver" nie pasował do ich wyobrażenia filmu idealnego, więc przedstawili w prasie "swoją prawdę". Jest to produkcja do szczętu zła – zwyczajnie żal pieniędzy na bilet. Jak się zapewne domyślacie – nie mieli racji. Przynajmniej według mnie. Ale, ale... nie chcę od razu wszystkiego zdradzać. Dlatego też zaraz wszystko Wam opowiem. Zacznijmy od tyłu. Dlaczego? Przecież nikt nie zna reguł. Ja też nie.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po dwóch wielkich hitach, "Porachunki" i "Przekręt", brytyjskiego reżysera Guya Ritchie'ego nadszedł... czytaj więcej
Wszyscy fani jakże charakterystycznego kina Guya Ritchie'ego czekali na "Revolver" z zapartym tchem i... czytaj więcej
Pierwszym określeniem, które przyszło mi do głowy po obejrzeniu "Revolveru", było "dziwny". Jednak w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones