Recenzja filmu

We dwoje zawsze raźniej (2014)
Pierre Salvadori
Catherine Deneuve
Gustave Kervern

Nuda na podwórku

Wszyscy bohaterowie naszkicowani są w lekko karykaturalny sposób, który powinien nas bawić, w rzeczywistości jednak nudzi i trochę irytuje, bo nawet osobowości dziwaków uszyte ze stereotypów
Na ekrany kin wchodzą czasem filmy tak nijakie, że trudno napisać o nich więcej niż dwa zdania. Nie są fatalne, więc nie ma czego krytykować. W żaden sposób nie przyciągają jednak uwagi. Nie dają okazji, by skupić się na czymś wartym zapamiętania, by opisać scenę, aktorski wyczyn, dobry dowcip, ciekawą metaforę. W niektórych produkcjach tego typu trudno dostrzec nawet podskórne emocje, które popychają bohaterów ku sobie lub skłaniają ich do działania. Sytuacje i relacje są wykalkulowane, rozpisane według schematu. Powinny wzbudzać śmiech lub płacz. A jednak nic się nie dzieje. Wszystko, na co sili się reżyser i co mogłoby wzbudzać emocje lub zainteresowanie, spływa po nas jak woda po kaczce. Jednym z takich filmów jest najnowszy komediodramat Pierre'a Salvadorego, "We dwoje zawsze raźniej".



Zapowiada się co prawda ciekawie. W garderobie siedzi wokalista w depresji. Już wiemy, że nie wyjdzie na scenę i to będzie koniec jego kariery. Chwilę później widzimy go w pośredniaku, zagubionego; niepewnego, czego chce i czy czegoś w ogóle pragnie. Kreujący Antoine'a Gustave de Kervern nieźle sprawdza się w roli mężczyzny, którego twarz nie musi wyrażać wielu emocji poza znużeniem, zniechęceniem i lekką pogardą dla otaczających go ludzi. Salvadori zaczyna mnożyć postaci, gdy Antoine znajduje pracę jako dozorca jednej z paryskich kamienic. Po zejściu ze sceny małe mieszkanie w przybudówce i trochę ciszy to wszystko, czego mu potrzeba. Nie ma jednak szans na to, by zakrzyknąć: "Trwaj chwilo, jesteś piękna!". Podwórze szybko bowiem wypełnia się neurotycznymi mieszkańcami kamienicy. Wszyscy bohaterowie naszkicowani są w lekko karykaturalny sposób, który powinien nas bawić, w rzeczywistości jednak nudzi i trochę irytuje, bo nawet osobowości dziwaków uszyte ze stereotypów niczym nie zaskakują, nie reprezentują sobą nic ciekawego.

Na czele komitetu mieszkaniowego stoi nieznacznie zbzikowana Mathilde, którą Catherine Deneuve kreuje znacznie poniżej swoich aktorskich możliwości. Jej bohaterka ma depresję i lęki, więc nic dziwnego, że intuicyjnie ciągnie ją do Antoine'a. Ten musi się jednak zajmować narkomanem i złodziejem rowerów, Stéphanem (Pio Marmaï), problemami znerwicowanego architekta, Laurenta (Nicolas Bouchaud), oraz wielkim psem bezdomnego rosyjskiego handlarza i spirytysty, Lva (Oleg Kupchik). Antoine'a charakteryzuje specyficzna dezynwoltura typowa dla bohaterów, którzy coś muszą, choć nic im się nie chce. Traktuje mieszkańców kamienicy jako swoich podopiecznych, ale daje im też do zrozumienia, że ich kłopoty można zlekceważyć, a szukanie rozwiązań odłożyć na później. Na papierze nie brzmi to wszystko najgorzej. Aby film z panoptikum niegroźnych dziwaków w rolach głównych się udał, trzeba jednak trochę dystansu i sporo zaprawionego ironią poczucia humoru.



Pierre Salvadori go nie ma, Gustave de Kervern zaś odnajduje go w sobie, kiedy sam staje za kamerą. Sparowany z Benoît Delépinem wydał ostatnio na świat niebywałą komedię z Michelem Houellebecqiem w roli głównej. "Near Death Experience" miało w sobie taki ładunek absurdu i kpin charakterystycznych dla prozy francuskiego pisarza, że nie dało się przejść obok niego obojętnie. Film nie trafił do polskich kin. Znalazło się w nich tymczasem miejsce dla ciepłej i niegroźnej komedii Salvadorego, który prowadzi narrację w tak nieciekawy sposób, że tylko uciekanie w dygresję jest szansą na dotrwanie do końca – seansu i tekstu o nim. Finałowa dramatyczna wywrotka miała co prawda służyć temu, byśmy spojrzeli na historię Antoine'a z innej, poważniejszej perspektywy i zrozumieli, skąd brały się jego neurozy, dlaczego tak męczyło go zmaganie się z codziennością, ludzkimi fobiami i kradzionymi rowerami. I istotnie pokazała – do czego prowadzi depresja, którą łatwo potraktować z lekceważeniem. Z drugiej strony nie oszukujmy się jednak – "We dwoje zawsze raźniej" to nie "Siódmy kontynent" Michaela Hanekego, a owocem nudy i apatii nie będzie filmowe uderzenie w głowę, na jakie warto czekać i z którego nie sposób się będzie otrząsnąć. 
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '86. Ukończyła filmoznawstwo na UJ, dziennikarka, krytyczka filmowa, programerka Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Jako wolny strzelec współpracuje z portalami Filmweb.pl, Dwutygodnik.com i... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones