Recenzja filmu

Źródło (2006)
Darren Aronofsky
Hugh Jackman
Rachel Weisz

Odyseja kosmiczna jelenia z rykowiska

Zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałaby <b>"<a href="http://2001.odyseja.kosmiczna.filmweb.pl/" class="n">2001: Odyseja kosmiczna</a>"</b>, gdyby <a href="http://stanley.kubrick.filmweb.pl/"
Zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałaby "2001: Odyseja kosmiczna", gdyby Kubrick czytał wyłącznie poradniki New Age, a z malarstwa uznawał tylko kiczowate pejzaże i scenki rodzajowe? Jeśli podobne ćwiczenie przerasta możliwości waszej wyobraźni, wybierzcie się do kina na "Źródło". Darren Aronofsky to z pewnością jeden z najbardziej obiecujących twórców, jacy w ostatnich latach zaistnieli w kinowym światku. Kiedy światło dzienne ujrzało "Pi", czarno-biały, kameralny film o matematyku owładniętym obsesją na punkcie tytułowej liczby, wydawało się, że David Lynch doczekał się godnego następcy. "Requiem dla snu" było już krokiem w stronę w pełni autorskiego kina. Gorzka opowieść o niszczącej sile uzależnień - od narkotyków, jedzenia, telewizji, wreszcie chorobliwej zależności od drugiego człowieka - łączyła upodobanie do surrealizmu z niezwykle celnym komentarzem społecznym. Oba filmy miały jednak coś, czego w "Źródle" niestety nie uświadczymy - czarny, zwariowany humor. Najnowszy film Aronofsky'ego to trzy splatające się ze sobą historie. Hugh Jackman wciela się w konkwistadora starającego się ocalić hiszpańską królową Izabelę przed utratą władzy na rzecz demonicznego Inkwizytora. Jest również naukowcem podejmującym rozpaczliwe próby wynalezienia leku mogącego ocalić przed śmiercią jego żonę. W trzecim wątku aktor gra mężczyznę przemierzającego przestrzeń kosmiczną w przezroczystej kuli. Konkwistador, naukowiec, astronauta - to oczywiście kolejne wcielenia jednej osoby, podobnie jak królowa, żona i antropomorficzne drzewo dryfujące poprzez kosmos. Przesłanie filmu można streścić jednym zdaniem: "Ze śmiercią należy się pogodzić, oznacza bowiem ponowne narodziny i życie wieczne na wyższym poziomie świadomości". Czy nie macie czasem wrażenia, że niespodziewanie znaleźliście się na spotkaniu z jakimś staruszkiem spowitym w białe szaty, do którego tłum nie zwraca się inaczej, jak tylko "Wielce Oświecony Guru"? No właśnie... Gdzie są chasydzi usiłujący wykraść Maksowi z "Pi" imię Boga? Gdzie lodówka próbująca zjeść Ellen Burstyn w "Requiem dla snu"? Gdzie dystans, ironia i niczym nieskrępowana wyobraźnia? Zamiast tego dostajemy ciąg obrazów, które zdają się świadczyć o tym, że dla Aronofsky'ego szczytem estetycznego wyrafinowania są prace Borisa Valejo. Dialogi brzmią tak, jakby wymyślano je nad garnkiem relaksującej herbatki wśród dymu kadzidełek i brzęku dzwoneczków Feng Shui. Szkoda, że na rzecz tak pretensjonalną zmarnowano niewątpliwy talent aktorski Rachel Weisz. Żal również fantastycznej muzyki Clinta Mansella. Stanowiłaby doskonałą oprawę dla filmu o wadze "Requiem dla snu". Tymczasem ilustruje kosmiczną eskapadę jelenia z rykowiska, który z wiszącej w salonie makatki dostał się na ekran dzięki megalomanii swojego twórcy. ODAUTORSKI SUPLEMENT: Od premiery "Źródła" minęło już kilka miesięcy, ale film oraz - w mniejszym stopniu - moja mocno krytyczna recenzja nadal, co mnie bardzo cieszy, wzbudzają żywy oddźwięk wśród czytelników. I trudno się dziwić. "Źródło" zdradza ambicję swojego twórcy, aby opowiedzieć o sprawach ostatecznych, postawić pewne kwestie "na ostrzu noża". To doskonały przykład filmu z rodzaju "take it or leave it". Zdecydowałem się zatem dołączyć, w drodze wyjątku, suplement do wcześniejszego tekstu i uzupełnić go o kilka zdań, które kilka miesięcy wcześniej umieściłem na forum w odpowiedzi czytelnikom (poniżej podaję je w odrobinę zredagowanej formie, aby były zrozumiałe bez znajomości kontekstu ówczesnej dyskusji). Przykro mi, że do tego stopnia popsułem entuzjastom "Źródła" humor i piszę to bez cienia złośliwości. Owszem, recenzja jest zjadliwa - w o wiele większym stopniu, niż bodaj każda z recenzji, jakie do tej pory napisałem (czy to na Filmwebie, czy w szeregu innych miejsc). Powód jest prosty - "Źródło" było dla mnie jednym z największych rozczarowań doświadczonych ostatnimi czasy w kinie. Od reżysera, którego uważałem za "swojego", który poprzednimi filmami zaskoczył mnie, poruszył, przestraszył i rozbawił, dostałem dzieło, które w moim odbiorze jest mętnym wykładem wygłoszonym ex cathedra. Mam wrażenie, że każdy w gruncie rzeczy może podłożyć sobie pod "Źródło" dowolną treść, bowiem zdania płynące z ekranu to dla mnie straszliwe ogólniki. Mam jednak nadzieję, że Aronofsky za parę lat nakręci kolejne dzieło, które jednym pozwoli spojrzeć na "Źródło" jak na wypadek przy pracy, a innym jak na logiczny krok w stronę dalszego rozwoju. Życzę tego wszystkim zwolennikom talentu reżysera - w tym i sobie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Gdzie drzewo i źródło szumią we śnie, tam zbliża się śpiący do bezpiecznego życia, tam jest źródło... czytaj więcej
Przed "Źródłem" widziałem wszystkie filmy Aronofsky'ego, ten był ostatni w kolejce. Myślałem, że reżyser... czytaj więcej
Darren Aronofsky, twórca psychologicznego "Pi" oraz wbijającego w fotel "Requiem dla snu", postanowił... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones