Recenzja filmu

Hidalgo - ocean ognia (2004)
Joe Johnston
Viggo Mortensen

Ostatni kowboj

O tym, że "najciekawsze historie pisze samo życie" wielbiciele X Muzy mogli przekonać się już wiele razy. Teraz do grona takich pamiętnych tytułów jak <a href="http://filmweb.pl/Film?id=1231"
O tym, że "najciekawsze historie pisze samo życie" wielbiciele X Muzy mogli przekonać się już wiele razy. Teraz do grona takich pamiętnych tytułów jak "W imię ojca", "Lista Schindlera", czy "Nie czas na łzy" miałby szansę dołączyć "Hidalgo - ocean ognia". Piszę miałby, bowiem wbrew wcześniejszym zapowiedziom najnowszy film z udziałem Viggo Mortensena z prawdą historyczną ma niewiele wspólnego. Co jednak nie oznacza, że jest produkcją złą. Bohaterem "Hidalgo" jest postać autentyczna - pół-indianin Frank T. Hopkins, kurier poczty konnej Pony Express, który - jeśli wierzyć jego dziennikom - na grzbiecie swojego wiernego mustanga Hidalgo przemierzył tysiące mil startując i wygrywając w setkach długodystansowych wyścigów konnych. Pewnego dnia Hopkinsa zaproszono do udziału w niezwykłym wyścigu beduinów - zwanym niekiedy Oceanem Ognia, który od tysięcy lat organizowany jest w Arabii Saudyjkiej. Trasa rajdu obejmuje 3000 mil pustynnych terenów, a stawką w zawodach jest nie tylko wysoka nagroda pieniężna, ale również sława dla jeźdźca i jego konia. Hopkins decyduje się wziąć udział w morderczym wyścigu, podczas którego będzie musiał stawić nie tylko dzikim żywiołom, ale również bezwzględnym przeciwnikom, którzy zrobią wszystko, żeby kowboj i jego mustang nie dotarli do mety. Jako człowiek wychowany na powieściach Juliusza Verne'a, Karola Maya, Jacka Londona i Alfreda Szklarskiego jestem wielkim miłośnikiem filmów przygodowych, które ostatnio coraz częściej zaczynają trafiać na ekrany polskich kin. Wydaje się, że dzięki sukcesowi trylogii "Władca Pierścieni" producenci uwierzyli, że widzowie chodzą do kina nie tylko po to, żeby podziwiać wspaniałe efekty specjalne, ale przede wszystkim, żeby przeżyć wspaniałą przygodę. "Hidalgo - ocean ognia" to przykład solidnego, choć nie rewelacyjnego filmu przygodowego, który mimo kilku błędów i niedociągnięć ogląda się z zainteresowaniem, a po wyjściu z kina tytuł jeszcze na długo pozostaje w naszej pamięci. Produkcja Joe Johnstona nie zaskakuje oryginalnością. Uważny widz na pewno zauważy podobieństwa do pokazywanego niedawno na naszych ekranach "Ostatniego samuraja", którego bohatera - Nathana Algrena, również dręczyły wspomnienia masakry indian i który - podobnie jak Hopkins - przeżywał swoje przygody w obcym i egzotycznym dla niego kraju. Oba tytuły łączy także banalne przesłanie, iż to nie nasze pochodzenie determinuje, jakimi ludźmi jesteśmy, ale nasze czyny. Oba też są - niestety - przewidywalne. "Hidalgo - ocean ognia" zawiera w sobie wszystkie elementy, z których powinien składać się solidny film przygodowy. Mamy w nim niebezpieczny wyścig, porwanie, spisek, pościg, pojedynki, walki oraz delikatnie zarysowany wątek miłosny. Teoretycznie nudzić się nie sposób. Niestety, z praktyką jest już nieco gorzej. Film trwa 133 minuty i przynajmniej o 20 za długo. Historia miejscami wlecze się straszliwie i podobnie jak "Powrót króla" nie wie, kiedy ma się skończyć. Przesłodzona scena finałowa ze sztucznie dorobioną ideologią mającą wytłumaczyć powód, dla którego Hopkins wziął udział w wyścigu zupełnie nie przypadła mi do gustu. Produkcja Joe Johnstona wyróżnia się na tle innych filmów z Hollywood tym, że nie kładzie największego nacisku na efekty specjalne. Poza kilkoma ujęciami, w których wykorzystani animację komputerową (burza piaskowa i atak szarańczy) film zrealizowano w sposób bardzo tradycyjny. Na "Hidalgo" wielu z Was wybierze się zapewne ze względu na Viggo Mortensena. Niestety, ta kreacja z całą pewnością nie zostanie zaliczona do najbardziej udanych w jego karierze. Mortensen 'przegrywa' cały film praktycznie całymi minami i pozostaje w cieniu wspaniałych ról epizodycznych (m.in. Malcolma McDowella i J.K. Simmonsa) oraz swojego konia, który jest zdecydowanie największą gwiazdą obrazu. Na pochwały zasługuje natomiast operator Shelly Johnson, dzięki któremu "Hidalgo" jest jednym z najpiękniej sfilmowanych obrazów przygodowych, jakie ostatnio miałem przyjemność obejrzeć. W połączeniu z ciekawą muzyką Jamesa Newtona Howarda tworzą wspaniałą mieszankę, o której szybko nie zapomnimy. "Hidalgo - ocean ognia" to solidna, zrealizowana w tradycyjnym stylu produkcja przygodowa, która choć nie wolna od wad powinna spodobać się widzom w różnym wieku. Po wyjściu z kina pamiętajmy jednak, że mimo napisów z końca filmu biografia Franka T. Hopkinsa dratycznie różniła się od tego, co mogliśmy obejrzeć na ekranie. Do dziś naukowcy, którzy badali jego dzienniki twierdzą, że nie tylko żaden wyścig Ocean Ognia nigdy nie istniał, ale sam Hopkins prawdopodobnie nigdy nie siedział w siodle. :)
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
26 marca pojawił się na ekranach film reklamowany jako wielki, porywający, epicki obraz i poruszający... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones