Recenzja filmu

Zakochany bez pamięci (2004)
Michel Gondry
Jim Carrey
Kate Winslet

Pamięć (niemal) absolutna?!

Pierwszą rzeczą, jaką należy powiedzieć o tym filmie, jest to, że był on całkiem inny od tych papek, które zazwyczaj serwują nam twórcy przeciętnych komedii romantycznych. Film ten różnił się od
Pierwszą rzeczą, jaką należy powiedzieć o tym filmie, jest to, że był on całkiem inny od tych papek, które zazwyczaj serwują nam twórcy przeciętnych komedii romantycznych. Film ten różnił się od obrazów o tej tematyce konstrukcją i sposobem wykonania, a także kreacją głównych bohaterów. Nawet zdjęcia - nieco niewyraźne i jakby ukradkowe - wprowadzają nastrój raczej pełen niepokoju niż latających nad głowami amorków... Różnią się one bardzo od tych stosowanych przy kręceniu cukierkowych komedyjek romantycznych typu "Masz wiadomość", "Kate i Leopold", "Powiedz tak", itp. Inne są kolory, obraz wydaje się momentami zamazany. Poza tym lubię filmy, w których porządek chronologiczny przedstawionych zdarzeń jest zaburzony (co w filmach tego typu w ogóle się nie zdarza), zmusza to bowiem widza do myślenia. Gdy koniec jest początkiem, a początek końcem, to po wyjściu z kina stwierdzamy, że aby film w pełni zrozumieć, musimy go obejrzeć jeszcze raz. Ale nie zapominajmy o najważniejszych elementach każdego chyba filmu: a więc o treści i bohaterach. Film ten miał być historią o miłości. Jednak według mnie ukazuje on raczej historię o... samotności. Wyimaginowana walka o wspomnienia jest też walką z nimi, z tymi dobrymi i złymi. Większa część akcji filmu (choć trudno tu mówić o akcji jako takiej) rozgrywa się w głowie głównego bohatera, Joela, który został odrzucony i wymazany z pamięci przez swą dziewczynę, Clementine, dlatego on także chce ją wymazać ze swojego życia... Sam pomysł, trzeba przyznać, jest nawet ciekawy. No i pokazuje podstawową prawdę o naszym gatunku... chęć odegrania się na kimś za to, co nam zrobił. "Zapomnialeś/aś o mnie? Świetnie! Ja też o Tobie zapomnę!!!" A potem jak przyjdzie co do czego: "Boże, jaki ja jestem samotny... Dlaczego ja całe życie muszę być sam?" Czyli całkowity brak konsekwencji... Według mnie aktorzy spisali się równie dobrze jak i scenarzyści, ponieważ nie przeszkadzał mi wcale fakt, że kojarzyłam ich świetnie z ich wcześniejszymi kreacjami. Potrafili wzbić się ponad to, co o nich już wiedzieliśmy i stworzyć przekonywujące postacie z krwi i kości (nawet jeśli ciut odbiegające od normalności, to jednak urocze). Nie widziałam w nich ani Głupola z filmu "Głupi i głupszy", ani Rose z "Titanica", ani Froda z "Władcy Pierścieni" czy też dziewczyny Spider-Mana. W kinie pochłonęła mnie historia Joela, Clementine i innych powiązanych z nimi postaci. W bohaterach tego filmu podoba mi się przede wszystkim to, że nikt tu nie jest doskonały oraz że nikt nie próbuje nawet szukać księcia czy księżniczki z bajki, bo wiadomo, że "żyli długo i szczęśliwie" to tylko chwyt reklamowy, któremu nie powinno się wierzyć. Tutaj nasz "książę z bajki" to człowiek zamknięty w sobie, małomówny, niepotrafiący wprost powiedzieć tego, co czuje. Na dodatek nie lubi ryzyka, prowadzi nudne, zwyczajne życie. No i nie mieszka w luksusowych apartamentach (jak na większości filmów amerykańskich), narzekając, jaki to on nie jest przez los pokrzywdzony... A jego wybranka? Niezrównoważona emocjonalnie kobieta w niesprecyzowanym wieku, która swe rozterki i kompleksy związane z wyglądem, wiekiem, i nie wiadomo czym jeszcze, pragnie zatuszować "wyluzowaną" pozą, jaką przybiera, czyli nadużywaniem alkoholu czy częstym farbowaniem włosów. Tyle tylko, że to oczywiście jej wcale nie pomaga... Nie jest to więc film o pogoni za ideałem, o dwóch pasujących do siebie połówkach czy czymś równie idiotycznym. To raczej próba odkrycia samych siebie i zadania sobie pytania, co jest w naszym życiu naprawdę ważne. Podobało mi się także to, że nie ograniczono się tu do przedstawienia tylko pierwszej fazy związku, czyli zapoznania i wzajemnej fascynacji. Tu widzimy nie tylko szaleństwo, miłość, śmiech, lecz także kłótnie, docinki i łzy. Może komuś historia o kasowaniu wspomnień wyda się śmieszna. No cóż, w dobie zastraszającego rozwoju technologicznego nie powinniśmy chyba żartować z żadnych futurystycznych wizji, tak jak w przeszłości żartowano z takiego Juliusza Verne'a. Ale jak na złość wiele z jego fantastycznych pomysłów się urzeczywistniło. Wszelka maszyneria jest bowiem jedynie pretekstem nie tylko do autoanalizy, ale też oceny otaczającego nas świata i panujących w nim stosunków społecznych. Choć gdyby rzeczywiście istniała możliwość wymazania wszystkich złych wspomnień, to pamiętalibyśmy tylko piękne chwile, nasze osiągnięcia i sukcesy... i bylibyśmy bandą nudnych pyszałków, którym wydawałoby się, że wiodą idealne życie. Piękna iluzja. Ale tylko iluzja. Jak kino...
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz, Ale w innym sadzie, innym lesie - Może by inaczej zaszumiał nam... czytaj więcej
Wydawałoby się, że temat miłości to jeden z najbardziej ogranych motywów filmowych. Że nic nowego nie... czytaj więcej
Czasami w życiu się nam nie układa. Bywa, że nie układa nam się w miłości, ale nie jest to powód, by o... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones