Recenzja filmu

W piwnicy (2014)
Ulrich Seidl

Piwnica pod Austriakami

Największym (i zbawiennym) paradoksem "Im Keller" jest to, że reżyser nie okazuje się tanim dokumentalistą-wyzyskiwaczem. Jest pokusa, by porównać go do połykającego gryzonia węża, jakiego
Pokaż mi swoją piwnicę, a powiem ci, kim jesteś, mówi tym razem Ulrich Seidl. Specjalista od ciasnych przestrzeni kadrów i zgłębiania niedostępnych zakamarków austriackiej duszy chyba nie mógł w końcu nie zajrzeć rodakom pod podłogę. Z zewnątrz wszystkie domy wyglądają przecież z grubsza tak samo: fasada zwyczajności, pozory zachowane. Czy gdzieś tam nie czai się jednak kolejny Josef Fritzl?   

Otwierająca "Im Keller" seria ujęć jest złowieszczo niepozorna. Jakieś żywopłoty, jakieś dachy, węże ogrodowe na tle nudnych ścian; banalność przedmieść w całej okazałości. W samych piwnicach, do których Seidl schodzi ze swoją kamerą, również nie brakuje przaśnych ornamentów. Cokolwiek nie znalazłoby się na wyposażeniu, jakiekolwiek hobby czy perwersja nie dominowałyby w danej przestrzeni, zawsze towarzyszy im obciachowa meblościanka, siermiężny kaloryfer czy przedpotopowe firanki. W niektórych z pomieszczeń zresztą nie dzieje się nic zdrożnego. Ktoś ma w piwnicy salę prób, ktoś model kolejki, ktoś prywatny barek. Reżyser oczywiście piętnuje absurdy niektórych z tych rozwiązań. Jeden z bohaterów na przykład wybudował sobie pod ziemią basen, ale skromny metraż posesji wymusza drastyczne ograniczenie powierzchni zbiornika. Prywatne zawody pływackie tego pana mają w rezultacie dość klaustrofobiczny charakter.

Ale galeria niegroźnych dziwaków jest tylko pierwszym rzędem postawionej przez twórcę pod ścianą grupy. To powierzchnia, którą Seidl zeskrobuje, chcąc dokopać się do mięcha. Nie mija dużo czasu, a od zainstalowanych w czyichś czterech kątach osobistych pralni przechodzimy do prywatnych salonów s&m. Kolejni bohaterowie opowiadają nam o kulisach swojego życia seksualnego - a reżyser już zadbał o to, by wybrać takich rozmówców, którzy mają cokolwiek perwersyjne upodobania. Ale najcięższe działa wytacza Seidl chyba, kiedy wyłapuje strzępki narodowej ksenofobii i wynajduje w piwnicach darzone estymą rekwizyty niechlubnej przeszłości kraju. Jeden z protagonistów wdaje się w tyradę na temat wszechobecnej agresji, która bierze się "nie wiadomo skąd" - niewrażliwy na ironię faktu, że znajduje się on właśnie na terenie prywatnej strzelnicy. Inny – w zasadzie chyba najbardziej "czarny" spośród zgromadzonych przez reżysera charakterów – zamienił swoją piwnicę w mini-muzeum Trzeciej Rzeszy. Kiedy opowiada do kamery jakąś anegdotę, znamiennie się przejęzycza, nazywając policję… "Gestapo".

Można by zarzucić Seidlowi, że nie mówi nic odkrywczego – zwłaszcza w kontekście własnej, skupionej wciąż na jednym filmografii. Tak: tam, gdzie nie widać, dzieją się różne nieładne rzeczy. Tak: piwnica aż prosi się o to, by być alegorią wypartego, przestrzenią dominacji rozbestwionego id. Ta psychoanaliza narodu nie jest jednak zbyt miarodajna statystycznie, reżyser bowiem ogniskuje swoją uwagę na miejscach ekscesu, odchylenia od normy. Nawet jeśli piwniczna fiksacja jest faktycznie tak powszechna, to w większości podobnych podziemi dzieją się przecież rzeczy absolutnie niegroźne i niewinne.    

Ale Seidl – wbrew powszechnej opinii – nie jest chyba aż tak cyniczny. Największym (i zbawiennym) paradoksem "Im Keller" jest to, że reżyser nie okazuje się tanim dokumentalistą-wyzyskiwaczem. Jest pokusa, by porównać go do połykającego gryzonia węża, jakiego trzyma w piwnicy jeden z jego bohaterów. Chce się pisać o klatce jego kadrów, które więżą widzów i protagonistów niczym prawdziwa klatka, w jakiej nie może umościć się inna z bohaterek, amatorka sadomasochistycznych zabaw. Prawda: Seidl kopie w podbrzusze naród, kopie ogół społeczeństwa. Ale w bezpośrednim kontakcie z indywidualnym bohaterem zachowuje przyzwoitość. Nie patrzy z góry, nawet jeśli czasem wygrywa hobby któregoś z rozmówców dla śmiechu, nawet jeśli podpuszcza kogoś do wyrażenia niepopularnej opinii (należy mieć też na uwadze to, że Seidl ma luźne podejście do kwestii filmowej prawdy i pozwala sobie na inscenizowanie, aranżowanie sytuacji).

W efekcie jego film jest głęboko empatycznym spojrzeniem na człowieka z jego potrzebą spełnienia, samorealizacji. Każdy ma jakieś sny, marzenia, dążenia. Niektórzy mogą zrealizować je tylko w czasie wolnym; tylko w piwnicy. Choćby kobieta, która schodzi co noc do składziku, gdzie w kartonowych pudłach trzyma modele niemowląt, będące pożywką dla matczynego instynktu, jakiego zapewne nie miała okazji spożytkować w inny sposób. To w istocie bardzo smutny obrazek, jakkolwiek dla postronnego widza tulone przez nią bobasy są raczej upiorne. Mikstura współczucia i wstrętu – esencja "Seidl touch".
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones