Recenzja filmu

Żyła sobie baba (2011)
Andrey Smirnov
Darya Ekamasova

Pocztówki z Golgoty

Opowiadając o kobiecie, w której biografii odbija się trzynaście lat burzliwej radzieckiej historii, Andrey Smirnov stawia na łatwe efekty, nie przywiązując się zbytnio do psychologicznej
Opowiadając o kobiecie, w której biografii odbija się trzynaście lat burzliwej radzieckiej historii, Andrey Smirnov stawia na łatwe efekty, nie przywiązując się zbytnio do psychologicznej prawdy o bohaterach. Jego "Żyła sobie baba" to opowieść pełna dramatów i okrucieństwa, lecz pozbawiona wiarygodności i szczerych emocji.

Varvara (Darya Ekamasova) z ufnością spogląda na życie i innych ludzi. Jest żeńską wersją "świętego szaleńca", jurodiwego, który w rosyjskiej kulturze był zawsze postacią mistyczną, rozpiętą między sferą ducha i codzienności. Choć wychowywała się w biedzie, nigdy nie zaznała krzywdy ze strony swej matki. Deficyt życiowego okrucieństwa wyrówna się z nawiązką, gdy młoda dziewczyna wyjdzie za mąż. Jej małżeńskie pożycie rozpocznie się od gwałtu, a skończy na nienawiści okolicznych kobiet. Varvara, niczym Jagna z Reymontowskich "Chłopów", skupia spojrzenia rozochoconych panów z całej okolicy. Prócz brutalnego męża łapczywie spogląda na nią dobrotliwy teść i paru sąsiadów. Nieco mniej ciepłych uczuć wobec nowo przybyłej mają miejscowe kobiety zazdrosne o powodzenie dziewczyny. Wkrótce wszyscy oni zgotują Varvarze małe piekło na ziemi.

Polski dystrybutor promuje film Smirnova jako rosyjską "Różę" Smarzowskiego. Porównanie to wydaje się jednak zdecydowanie na wyrost. Owszem, oba filmy opowiadają o tragizmie historii, przyjmując perspektywę bezbronnej kobiety z prowincji, ale poza tym łączy je niewiele. W przeciwieństwie do twórcy "Wesela" Smirnov opowiada swą historyczną fabułę w archaiczny sposób. Kolejne epizody następują po sobie zgodnie z prawami chronologii, a filmowa całość pozbawiona jest nici spajającej drobne historie z życia bohaterki.

Bo "Żyła sobie baba" to bardziej "Pokłosie" Pasikowskiego aniżeli "Róża". Smirnov, który po przeszło trzydziestu latach znów staje za kamerą, poświęca warsztatową rzetelność i artystyczny zamysł na ołtarzu demitologizacji. Jego film ma rozrywać niezabliźnione rany z rosyjskiej historii. Trzynaście lat, które obejmuje akcja tego historycznego dramatu, mieści w sobie I wojnę światową i bolszewicką rewolucję 1917 roku. Obserwowane oczyma kobiety, tracą one swój historiozoficzny wymiar, stają się miniaturą przesyconą bólem niewinnych, gwałtem, morderstwami i niepotrzebną przemocą skierowaną ku słabszym.

Odkłamując historyczne legendy dotyczące wielkości Mateczki Rosji, Smirnov zapomina jednak o swych bohaterach. Jego "Żyła sobie baba" z czasem przeistacza się w ponure kalendarium okrucieństw i traum, w którym bohaterka pełni jedynie funkcję symbolu, figury niewinności w świecie, w którym "wszyscy są winni za wszystko i wszystkich", jak mawiał bohater Dostojewskiego.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones