Recenzja wyd. DVD filmu

Gangster Squad. Pogromcy mafii (2013)
Ruben Fleischer
Josh Brolin
Ryan Gosling

Pogromcy potencjału

Załóżmy, że zostaliśmy reżyserami w Hollywood. Mamy mocny pomysł na film gangsterski oparty na prawdziwych wydarzeniach, ogromne chęci i jeszcze większy apetyt na szeroko rozumiany sukces. Krok
Załóżmy, że zostaliśmy reżyserami w Hollywood. Mamy mocny pomysł na film gangsterski oparty na prawdziwych wydarzeniach, ogromne chęci i jeszcze większy apetyt na szeroko rozumiany sukces. Krok pierwszy: zlecamy napisanie scenariusza, ze skryptu wychodzi jednak przewidywalna opowiastka pozbawiona zapadających w pamięć dialogów i pełnokrwistych postaci. Krok drugi: do odegrania płaskich charakterów zatrudniamy aktorów doskonale znanych szerszej publiczności – przynajmniej o wpływy z kas biletowych nie trzeba się obawiać. Krok trzeci: kręcimy film o zwalczaniu jednego z najbezwzględniejszych gangsterów w dziejach Ameryki w miejscówkach udanie stylizowanych na lata 40. – coś nam się wreszcie udało. Krok czwarty: mocno ograniczamy sceny akcji część z nich prezentując w szybkim montażu, inne zaś w chaotyczny sposób z pożałowania godnymi efektami "specjalnymi" (cudzysłów zamierzony). Krok piąty: wypuszczamy gotowy film do kin i liczymy szmalec. Czy tylko mnie większość z kolejnych etapów przypomina drogę do kinematograficznego piekła?

Mickey Cohen (Sean Penn) jest prawdziwą legendą przestępczego światka lat 40. ubiegłego wieku. Bezwzględny gangster trzymał w ryzach całe Los Angeles, macki jego działalności obejmowały zaś sprzedaż alkoholu, narkotyków oraz ciała (na szczęście nie swojego). Wśród zastraszonych i/oraz skorumpowanych stróżów prawa, jeden uczciwy funkcjonariusz, John O'Mara (Josh Brolin) postanowił wypowiedzieć wojnę mafijnemu bossowi. Dzięki Parkerowi (Nick Nolte), nieustraszony sierżant otrzymał możliwość utworzenia tajnej jednostki "Gangster squad" działającej poza granicami prawa. Po zwerbowaniu do wspomnianej grupy całej galerii osobistości, O'Mara wytoczył ciężkie działa przeciwko Cohenowi, mając na celu ukrócenie jego zbrodniczej działalności. Fakt, iż jeden z członków zespołu, Jerry Wooters (Ryan Gosling), zakochuje się ze wzajemnością w Grace Faraday (Emma Thompson), kochance narkotykowego bossa, bynajmniej nie ułatwi stróżom prawa zadania...

Ogromny potencjał filmu został, niestety, zaprzepaszczony w co najmniej paru aspektach. Produkcja, która miała szansę stać się swoistą kopią "Bękartów wojny" (kozacka ekipa + poważny temat ochrzczony szczyptą humoru + mocne dialogi), okazała się być stosunkowo przeciętną opowiastką o grupie nijakich postaci, w dodatku niebezpiecznie ocierającą się o (chyba) niezamierzony kicz. Jedyny element, który nie zawiódł, to scenografia i odwzorowanie "Miasta (upadłych) aniołów" z lat 40. ze stylizowanymi barami i autami z epoki oraz obowiązkowymi prochowcami i Tommy Gunami ukrytymi pod połami płaszcza.

Pierwszy grzech twórców to marnotrawstwo tak znanych nazwisk jak Brolin, Penn czy Gosling. Ekipa "Gangster squad" owszem, składa się z grupy zróżnicowanych osobników o "cojonez" wielkości piłek do footballu (amerykańskiego, oczywiście) , niemniej poza dwójką głównych sierżantów, tj. O' Marą i Wootersem, reszta brygady została potraktowana mocno po macoszemu. Z powierzchownych informacji dowiadujemy się jedynie, iż podstarzały kowboj jest strzelcem wyborowym, drugi członek to bodajże jedyny uczciwy czarnoskóry glina w LA, kolejny zaś po godzinach jest oddanym i przykładnym ojcem rodziny. Twórcom nie starczyło czasu na zajrzenie wgłąb postaci, nie ma zatem choćby pobieżnego przybliżenia ich (zapewne bogatej) przeszłości. To z kolei pozbawia przepakowaną testosteronem ekipę pazura i ikry (prochu?).

Jeszcze inaczej ma się sprawa z samym aktorstwem głównych gwiazd "Gangster Squad". Josh Brolin w roli zdeterminowanego sierżanta wypadł poprawnie, Gosling z kolei po raz n-ty gra na jedną minę, jeszcze bardziej spłycając swoją postać. Taki styl sprawdzał się co prawda w "Drive" (gdzie bohater był pół-niemową), jednak w najnowszym filmie Fleischera wyraźnie gryzie się on z odgrywanym protagonistą. Wooters podrywający Grace z niemalże grobową miną (szczątkowa mimika), rzucający przy tym zaczepne teksty, wygląda dość komicznie. Równie zabawnie wypadł Sean Penn jako okrutny i porywczy Cohen. Owszem, sam design oprycha powala (odpowiednio przypakowana sylwetka, opalenizna a la "zamknęli mnie w solarium na noc", groźny wyraz twarzy...), jednak prawdziwy dramat następuje w kwestiach mówionych (czyli przez jakieś 90% czasu, ghe, ghe), w których Penn wygląda jakby bawił się swoją rolą...w dość marny sposób. Przedobrzona artykulacja i wybuchy gniewu przypominające 10-latka, któremu ukradli zabawki na podwórku budują komiczny obraz groźnego i mającego budzić trwogę gangstera.

"Gangster squad" wygląda również momentami jak niezamierzony pastisz, w którym granica między humorem a błazenadą została przekroczona. Czarnoskóry policjant rzucający nożem w rękę draba niczym lotką w tarczę czy żona pomagająca policjantowi w przeglądaniu ściśle tajnych akt (szkoda, że sama nie wyruszyła na polowanie) to tylko wybrane przykłady dziwnego połączenia poważnej historii z humorystycznymi/naiwnymi akcentami. Tarantino już nie raz pokazał, iż takie połączenie ma prawo działać, o ile wykonane jest z gustem i pomysłem. Niestety, Fleischerowi do wspomnianego reżysera daleko...

Oglądając "Gangster squad", można poczuć niedosyt scen akcji sensu stricte. Większość działań praworządnej ekipy po owocnym skompletowaniu ukazana jest w szybkim montażu, później zaś otrzymujemy namiastkę pościgu samochodowego zrealizowanego przy użyciu kiepskiej jakości efektów specjalnych. Na szczęście pod koniec seansu film nabiera tempa, oferując wymianę ognia na otwartym terenie i creme de la creme w postaci strzelaniny w lobby przy próbie pojmania Cohena. W tej ostatniej sekwencji elementy otoczenia efektownie sypią się w drobny mak w takt kul opuszczających w zwolnionym tempie magazynki klasycznych Tommy Gunnów. Inna sprawa, iż bohaterowie potrafią niemalże bezkarnie stać w polu widzenia (i rażenia) karabinów bez choćby jednego zadraśnięcia...

Summa summarum, "Gangster squad" ogląda się dość dobrze pod warunkiem odrzucenia wygórowanych oczekiwań wobec filmu w niepamięć. Na plus zaliczyć można tytułową ekipę i jej kolejne akcje (zwłaszcza pierwszą, stanowiącą połowicznie udany "chrzest bojowy" i ostatnią, będącą istnym festiwalem prujących otoczenie kul), obsadę wypełnioną znanymi nazwiskami oraz stylistykę wiernie oddającą lata 40. W kategorii "duży minus" wpisać zaś można spłycenie sylwetek bohaterów, kulejące momentami aktorstwo (Penn i Gosling), niezbyt udany wątek romansu między Wootersem i lubą Cohena oraz osobliwe quasi-humorystyczne elementy. Pomimo dość negatywnego wydźwięku recenzji, poleciłbym seans z "Pogromcami mafii" osobom lubującym się w kinie gangsterskim z jedną przestrogą: porzucenia nadziei na dzieło wybitne, na które "Gangster squad" miał wszelkie zadatki. Strzał w słabe "6" (jednak rozrzut Tommy Gunna nie służy precyzji).

Ogółem: 6/10

W telegraficznym skrócie: Film mający zadatki na kino a la "Bękarty wojny" w latach 40. wypalił... kapiszonami; rewelacyjna na papierze obsada w praniu sprawdza się średnio; słabe dialogi i spłycenie mających potencjał postaci to jedne z licznych przewinień twórców filmu; akcja nabiera tempa dopiero pod koniec, czyli z blisko godzinnym opóźnieniem. Film lekko ponad przeciętną.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Typy spod ciemnej gwiazdy były, są i pewnie będą. O tym, że były, przypomina nam tym razem Ruben... czytaj więcej
Los Angeles tuż po II Wojnie Światowej to świat Mickey'a Cohena- twardego żydowskiego gangstera, który... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones