Recenzja filmu

Sztuka rozstania (2001)
Tommy O'Haver
Kirsten Dunst
Ben Foster

Pojedynek blondynek, czyli Szekspir dla ubogich

Idzie lato, więc w kinach pojawiają się filmy o lekkiej treści, których głównym, a często jedynym zadaniem ma być rozbawienie widzów. I bardzo dobrze! Pogoda nas na razie nie rozpieszcza, więc
Idzie lato, więc w kinach pojawiają się filmy o lekkiej treści, których głównym, a często jedynym zadaniem ma być rozbawienie widzów. I bardzo dobrze! Pogoda nas na razie nie rozpieszcza, więc przynajmniej w kinach mogłoby się dziać coś zabawnego. Czy wchodząca właśnie na ekrany "Sztuka rozstania" spełnia te oczekiwania i może być dobrą rozrywką? Fabuła komedii Tommy`ego O`Havera obraca się wokół smutnego tematu: rozstania. Berke (Ben Foster - "Liberty Heights") i Allison (Melissa Sagemiller) byli w college`u wzorową parą. Poznali się jeszcze w piaskownicy i po latach odkryli, że idealnie do siebie pasują. Niestety, nagle okazało się, iż wszystko ma swój koniec - nawet miłosna idylla. Allison stwierdza, że "to już nie to" (wcale nie mając na myśli coca-coli) i postanawia zerwać z chłopakiem. Przekonanie Berke`a, iż żyć bez siebie nie mogą, nagle zostaje brutalnie podeptane. Co gorsza, pozostaje prawdą w jego przypadku: Berk nie może żyć bez Allison, podczas gdy ona zaczyna korzystać z uroków wolności - z zapałem flirtuje i daje się podrywać obrzydliwie przystojnemu liderowi boys-bandu, Strikerowi (Shane West). Przyjaciele Berke`a: Felix oraz Dennis (w tej roli hip-hopowy artysta Sisqo), zrobią wszystko, by pomóc mu otrząsnąć się po stracie. Organizują w jego domu imprezę, ciągają go po nocnych klubach go-go, podsuwają co ładniejsze kandydatki do roli nowej dziewczyny. Wszystko na nic. Berk bowiem wcale nie chce zapomnieć o Allison, lecz ją odzyskać. Pragnienie to powoli zaczyna zamieniać się w obsesję i przesłania mu świat: Berk nie zauważa, że wpadł w oko uczuciowej siostrze Felixa, Kelly (Kirsten Dunst - "Dziewczyny z drużyny"). W walce o względy ukochanej Berk nie ograniczy się tylko do śpiewania serenad pod jej oknem oraz aranżowania "przypadkowych" spotkań. Jeśli już się poniżać, to na całego! Zrozpaczony chłopak, mimo mizernego głosu i antytalentu aktorskiego, postanawia wzorem ukochanej i jej nowego adoratora ubiegać się o rolę w szkolnym przedstawieniu "Snu nocy letniej" według Szekspira. "Według" ponieważ nawiedzony opiekun kółka teatralnego, dr Desmond Forrest-Oates tak naprawdę zamierza wystawić "Rock nocy letniej". Zapowiada się totalna katastrofa - nie tylko w sferze zranionych uczuć. "Sztuka rozstania" to prosta, nieskomplikowana opowieść, ze sporą dawką zabawnych sytuacji - co w przypadku komedii ma pewne znaczenie. Może nie są to wyżyny dowcipu, lecz film nie pretenduje wcale do miana najambitniejszej produkcji tego roku. Humor miejscami przypomina telewizyjne seriale komediowe - zwłaszcza gdy do akcji wkracza piękna, lecz niezwykle pechowa blondynka. Pechowa zwłaszcza dla ludzi przebywających w jej towarzystwie. Tempo filmu ulega nagłym zmianom i z momentów spokojniejszych przeskakujemy niespodziewanie w sam środek szybszej akcji. Nie tylko rodzaje gagów, ale też sposób narracji zatrąca często sitcomem, nie spodziewajcie się więc, że w kinie znajdziecie schronienie przed tym, czym nas karmi telewizja - w "Sztuce rozstania" brakuje tylko śmiechu puszczanego z taśmy. Oprócz tego znajdziemy w filmie kilka rzeczy, które mogą się nie podobać. Pomysł włączenia do fabuły filmu przedstawienia "Snu nocy letniej" jest nieco pretensjonalny, zwłaszcza gdy teatralne dekoracje mieszają się z rzeczywistymi wydarzeniami. Być może twórcy pragnęli nas uraczyć klasyką literatury, tylko producenci wtrącili swoje trzy grosze? Komedia O`Havera cierpi ponadto na manię powtórzeń. Wykorzystuje ograny do granic niemożliwości schemat: chłopak poznaje dziewczynę, traci ją i próbuje odzyskać. Gdybym chciał wymienić wszystkie filmy o podobnej fabule, skończyłbym pewnie w grudniu, a znudzony Święty Mikołaj nigdy więcej by mnie nie odwiedził. Wyluzowani rodzice Berke`a bardzo przypominają karykatury rodziców głównego bohatera "Zagubionej autostrady" Lyncha, zaś muzyczne wstawki wyglądają, jak żywcem przeniesione ze "Sposobu na blondynkę". Jednak film, który przez cały czas projekcji "Sztuki..." odbija się echem, to "Tam gdzie ty" Krisa Isacssona, pokazywany w naszych kinach w lutym. Ten sam problem, podobne perypetie bohaterów, niemal identyczne postacie przyjaciół, rozterki i rozdarte serca. Nawet rodzice głównych bohaterów w obu filmach prowadzą programy telewizyjne. Zbieżności są tak poważne, iż może należałoby wszcząć jakieś śledztwo - kto tu od kogo zżynał? Dla porządku trzeba jednak przyznać, że "Sztuka rozstania" jest dużo śmieszniejsza - może dlatego, że film Isacssona w ogóle nie był dowcipny. Poza tym, jak już pisałem, podobnych filmów co roku kręci się na pęczki. Jeśli więc nie będziecie się nastawiać na zbyt wiele i do kina wybierzecie się w miłym towarzystwie, możecie miło spędzić czas. A w ogóle kogo obchodzi, co się działo w lutym?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones