Recenzja filmu

Ostatni klaps (2015)
Gerwazy Reguła
Maja Frykowska
Mariusz Pujszo

Polisz kicz

Poczucie humoru Pujszy i Reguły celuje w najniższy wspólny mianownik. Ale podobnie niewybredny humor może mieć anarchiczny, krytyczny potencjał, jak u Sachy Barona Cohena na przykład. Tymczasem
Są takie filmy, w trakcie oglądania których zaczynasz się nad sobą poważnie zastanawiać. Siedzisz sobie na sali, coś tam się dzieje na ekranie, a tymczasem przed oczami przelatują ci powidoki filmów już kiedyś obejrzanych. Czy raczej: przecierpianych. Nagle uświadamiasz sobie, że "Obce ciało" wcale nie było takie złe, jak myślałeś. Że "Bitwę pod Wiedniem" od biedy dało się jeszcze obejrzeć. Że zawsze gdzieś tam na horyzoncie majaczyło widmo taryfy ulgowej, w ostateczności choćby i współczucia. Ale nowy film Gerwazego Reguły nie prowokuje nawet tego szczególnego rodzaju sympatii, jaki budzą nieraz ekranowe wpadki. Ogląda się go w ciszy, w poczuciu deziluzji i obcowania z symptomem upadku cywilizacji człowieka. Nie tylko śmiać się nie chce, ale i przewracać oczami. Tytułowy ostatni klaps jest tu prawdziwym gestem miłosierdzia.



Uspokajam jednak: nie, to nie najgorszy film na świecie. Kto liczy na polskie "The Room" (2003), nie będzie miał tu czego szukać. "Ostatni klaps" nie jest eksplozją rzemieślniczej niekompetencji, dziełem, które w kupie trzyma tylko i wyłącznie siła woli autora, po stokroć większa niż jego talent. Mariusz Pujszo – tu w podwójnej roli scenarzysty i odtwórcy roli głównej – rozumie koncept fabularnego konfliktu, potrafi aranżować komediowe qui pro quo, kreślić karykaturalne portrety bohaterów. Za kamerą stoi prawdziwy reżyser, przed kamerą grają – w większości – prawdziwi aktorzy. Ale fakt, że twórcy mają papiery na robienie filmów, nic tu nie zmienia. Problemem "Ostatniego klapsa" jest nie tyle brak umiejętności, co sposób ich spożytkowania. Przed Wami półtorej godziny zgrywy, "inside joke" Mariusza Pujszo i jego kolegów, którzy czują się w swoim towarzystwie na tyle dobrze, że nawet nie chce im się za bardzo starać. A nie ma nic gorszego niż oglądanie kogoś, kto ma ubaw, ale nie potrafi (nie chce?) się nim podzielić.

To wrażenie kiszenia się we własnym sosie dodatkowo potęguje konwencja filmu w filmie. Pujszo i Reguła opowiadają nam historię zapomnianego mistrza "intelektualnego" kina (Mariusz Pujszo), który po latach artystycznego niebytu dostaje ofertę wyreżyserowania widowiska o romansie Napoleona i Marii Walewskiej. Nie wie jednak, że producent filmu (Marek Włodarczyk) specjalizuje się w kinie erotycznym, a w roli głównej wystąpić ma gwiazda filmów dla dorosłych, niejaka Manuella (Maja Frykowska). Innymi słowy: wyobraźcie sobie, że nieświadomy niczego Zanussi kręci pornosa. Twórcy puszczają do nas oko tak bardzo, że aż ich powieka boli. Wychodzi im film, który przypomina wprawki kręcone przez licealistów w latach 90., kamerą taty, w piwnicy, na szybko – byle można było się zobaczyć na ekranie i mieć zgrywę. To z tego porządku jest rubaszno-siermiężny humor całości i ogólna atmosfera balangi. Pujszy, reszcie ekipy, jakimś krewnym i znajomym Królika, "Ostatni klaps" na bank się spodoba.



Wydaje się zresztą, że niektóre scenariuszowe pomysły zaistniały tylko i wyłącznie jako pretekst do imprezy. Miło jest otaczać się półnagimi paniami na planie? A no miło. No to zróbmy tak, żeby miło było – zdają się mówić twórcy. A wątek "pornograficzny" "dostarcza" przecież w dwójnasób. No bo raz: są cycki. I dwa: są cycki, czyli jest i kupa śmiechu. Stąd chociażby gag z dyrektorem telewizji (Michał Milowicz), który przez pomyłkę bierze udział w kręceniu sceny seksu grupowego i podoba mu się tak bardzo, że postanawia dołożyć się do budżetu produkcji (zapewne z publicznych pieniędzy). Nie ma tu zaskoczenia: poczucie humoru Pujszy i Reguły celuje w najniższy wspólny mianownik. Ale podobnie niewybredny humor może mieć anarchiczny, krytyczny potencjał, jak u Sachy Barona Cohena na przykład. Tymczasem bufonada zebranych na planie "Ostatniego klapsa" mniejszych i większych gwiazdeczek, celebrytów i "mistrzów" drugiego planu jest jedynie wyrazem samozadowolenia, względnie desperacji. Zamiast dystansu do samych siebie jest namolne parcie na szkło: za wszelką cenę, byle jak, rzutem na taśmę i chwytem za brzytwę. Zamiast przekłuwania balonów jest tylko dalsze ich pompowanie. Ale powietrze schodzi błyskawicznie.  
1 10
Moja ocena:
1
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones